expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

wtorek, 23 grudnia 2014

All I want for Christmas is You - Special!

Witam wszystkich w ten spokojny, przed wigilijny wieczór! Mam nadzieję, że znaleźliście chwilę na wejście na mojego bloga i przy gorącym kakao(lub czym tam chcecie) przeczytanie mojego świątecznego speciala. Wpadłam na ten szalony pomysł jakiś miesiąc temu i forma podstawowa była gotowa już po jednym dniu. Zanim jednak przystąpicie do czytania go, przebrnijcie przez mój wstęp:
1. Special nie jest ani prologiem, ani epilogiem, ani zwiastunem, ani częścią opowiadania jakie piszę. Nie ma z nim nic, ale to absolutnie nic wspólnego, po za postaciami. Wydarzenia w nim opisane nigdy się nie zdarzą i nie zdarzyły.
3. Special ten nie wpływa na opowiadanie- jego bohaterowie nienawidzą się, nienawidzili i będą nienawidzić. Nie zmieni to nic w ich relacjach.
3. Niniejszy special jest tylko wytworem chorej wyobraźni autorki i miał na celu zaspokojeniu jej chorych fantazji,
4. Speciala nie należy traktować serio, lecz wyłącznie humorystycznie.
5. Special ma w sobie dużo przesadzonego romantyzmu, jest zbyt wyidealizowany. jeśli nie lubisz takich rzeczy, lepiej zignoruj go.

No to chyba na tyle. Napisałam go w celu zaspokojenia romantycznej natury moich czytelników xD Jeśli wam brakowało romantycznych uniesień - mam nadzieję, że będziecie zadowoleni.

W pierwszej kolejności chciałam podziękować Viv, która natchnęła mnie swoim Halloweenowym specialem do napisania tego. Dziękuję! Inspirujesz mnie i gdyby nie Ty, nie wiem, czy ten twór w ogóle by powstał.
Special ten natomiast dedykuję Achezie, która jest fanką ,,mojego" Lokiego(mam nadzieję, że go za bardzo nie zniszczyłam) i bardzo chciałam zaspokoić jej romantyczną naturę. Dziękuję Ci za ogromne wsparcie i to, że zawsze ze mną jesteś.

Special jest dla was, kochani! Chciałam wam podziękować za wszystkie komentarze, odwiedziny, za wsparcie, uwagi i pochwały. Mam nadzieję, że dzięki niemu trochę szybciej wejdziecie w świąteczną atmosferę( bo u mnie z nią jest raczej słabo).
Zapraszam do lektury :)




Zawiesiłam kolejną, błyszczącą bombkę na cienkiej gałązce świeżego, pachnącego lasem świerku, ignorując przy tym gniewne pomruki, dochodzące co jakiś czas z kuchni. Lampki już świeciły, oplatając drzewko i rzucając kolorowe refleksy na ścianę i podłogę, a w oknie odbijał się ich ciepły blask. Jednak ten pozornie spokojny wieczór po raz kolejny przerwał trzask i głuche uderzenie rzuconego przedmiotu.
Loki pieklił się od kilku dni, a prawdziwa kulminacja nastąpiła rano. Z wielką łaską pojechał ze mną po świąteczne drzewko, a największy problem miał, gdy musiał przytachać je na górę do naszego mieszkania. Klął na wszystko- na ciężar drzewa, na kłujące igły i na to, że musi obchodzić jakieś głupie, ziemskie święto, które było według niego jedną wielką fikcją.
Westchnęłam i zostawiłam pudło z ozdobami, w których właśnie buszowałam.
— No co się znowu stało? – Weszłam na podest oddzielający kuchnię od salonu i podeszłam do Lokiego, który szalał przy kuchennym blacie.
— Po co, powiedz mi, po co? – Mieszał z furią ciemne ciasto w dużej misie. Obszar wokół niego wyglądał jak po przejściu tornada – rozsypana mąka, tysiące brudnych szklanek, porozrzucane łyżki i słoiki, nie mówiąc już o potłuczonym szkle na podłodze i poplamionych szafkach.
— Już ci tłumaczyłam – powiedziałam, starając się zachować cierpliwość. Usiadłam na kuchennym blacie, jednak z dala od tego pobojowiska i zaczęłam beztrosko majtać nogami w powietrzu.
— Nie rozumiem, dlaczego ja mam w tym uczestniczyć – wycedził. – To jest święto jakiegoś wyimaginowanego boga. Oboje wiemy, że prawda jest inna. Po co mamy udawać, nie możemy po prostu tego ignorować?
 Posłuchaj – westchnęłam – Jutro jest Boże Narodzenie. Martha nas zaprosiła. Mam zamiar obchodzić te święta, a ty masz robić to, co do ciebie należy. Nie możesz pogodzić się z tym, że większość ludzi w Midgardzie obchodzi Boże narodzenie? Ja się już przyzwyczaiłam i nie chcę z niego rezygnować chociażby dla moich przyjaciół, którzy byli tak mili i nas zaprosili do siebie. A teraz zrób coś dla mnie i się trochę pomęcz – zakończyłam swój wywód. Loki tylko pokręcił głową i oparł się o blat, przerywając dalsze masakrowanie biednego ciasta.
— Właśnie dlatego to robię – powiedział, podchodząc do mnie. Złapał mnie pod kolanami i przyciągnął mnie do krawędzi blatu tak, abym znalazła się bliżej niego. Przewróciłam oczami, ale położyłam mu dłonie na ramionach i zaczęłam bawić się kołnierzykiem jego błękitnej koszuli.
— Na razie to robisz wszystko, żeby nic nie robić – zauważyłam, rzucając spojrzenie pełne wyrzutu w stronę brunatnej masy.
— Wcale nie – zaprzeczył niczym małe dziecko. – Ale po prostu tego wszystkiego nie rozumiem. Trudno jest mi się przestawić. A najbardziej… – westchnął, opierając się czołem o moje czoło. – Najbardziej denerwują mnie te przebrzydłe ciastka. Muszę się z nimi męczyć dzisiaj?
Zaśmiałam się, gładząc skórę jego karku i muskając mimochodem jego włosy.
— To są pierniki – zaznaczyłam. – Muszą poleżeć przez noc, żeby były lepsze.
— Zwał jak zwał. – Loki odparł lekko rozdrażniony. – Wolałbym… W tym czasie… Zająć się czymś innym… – Zaczął wodzić czubkiem nosa od mojej szczęki, wzdłuż mojej szyi. Jego oddech przyjemnie mnie łaskotał. Zadrżałam, gdy jego usta znalazły się tuż przy moim obojczyku. – Na przykład… – Pocałował mnie w okolicy mostka.
— Wiem, ale… – Jego dłonie na moich udach bardzo mnie rozpraszały i z trudem skupiałam się na tym, żeby zachować powagę. – Jutro idziemy do Marthy.  – Nie omieszkałam mu o tym przypomnieć. – Masz szansę popisać się swoimi niewątpliwymi zdolnościami manualnymi.  A ja chciałabym się popisać mężczyzną, który umie coś więcej poza marudzeniem.
 Odsunęłam się od boga i zeskoczyłam z blatu na podłogę. Loki jednak nie dawał łatwo za wygraną. Złapał mnie w talii i zaczął sunąć powoli po moim biodrze. Pokręciłam tylko głową, uśmiechając się.
— Muszę? – Przewrócił oczami, robiąc minę cierpiętnika.
— Musisz. – Skinęłam głową i wyplątałam się z jego uścisku. Z jego ust wyrwał się jęk zawodu.
Mógł się trochę pomęczyć, nic mu się od tego nie stanie. Chyba, że aż tak bardzo był wrażliwy na pracę.
Z poczuciem wygranej, wróciłam do strojenia choinki, bóg natomiast z wielkim żalem powrócił do wyrabiania ciasta.
W końcu, pierwszy raz tego dnia, ciastka szczęśliwie powędrowały do pieca, a Loki skończył marudzić. Głównym powodem jego niezadowolenia było tak naprawdę to, że musiał wykonywać czynności, które mu ,,nie przystoją”. Zwłaszcza, że nie był w tym najlepszy. Jako książę, był przyzwyczajony do służby i miał problem z przystosowaniem się do życia, jakie mu narzuciłam. Nie dość, że nienawidził sprzątać, to i gotowanie wychodziło mu koszmarnie, choć czasem miał chwile, gdy coś mu wychodziło. Dlatego stwierdziłam, że robienie pierników na podstawie przepisów nie powinno sprawić mu problemów. Skoro z taką łatwością uczył się zaklęć to i jakiegoś marnego przepisu się nauczy. Jakże się myliłam!
Nie mogłam już zliczyć ile razy musiał robić ciasto od nowa. Za każdym razem coś było nie tak: a to masa się rozpadała, a to za bardzo lepiła. Albo była za rzadka, albo za gęsta. W końcu dopiero wieczorem mu się to udało. Ale kuchnia nie wyszła zbyt dobrze na kulinarnych pojedynkach Lokiego. Podczas gdy ja już dawno zdążyłam ubrać choinkę i wziąć się za pakowanie prezentów, bóg jeszcze męczył się ze sprzątaniem. A nie zamierzałam mu odpuścić. Oczywiście, że pomagał sobie magią, gdy tego nie widziałam, mimo mojego kategorycznego zakazu. Chciałam, żeby pomęczył się tak samo jak ja, gdy musiałam szorować podłogi.
Siedziałam na kanapie i owijałam kolorową wstążką paczki opakowane w piękny, świąteczny papier. Loki właśnie zakończył sprzątanie i usiadł ciężko obok mnie z westchnieniem ulgi.
— Co, tak się zmęczyłeś? – zakpiłam, nie przerywając swojej czynności. Rzuciłam mu tylko przelotne spojrzenie, aby zobaczyć jak rozparł się na kanapie z ramionami wyciągniętymi na boki i głową opartą na oparciu. – Już nie udawaj, wiem, że używałeś swoich magicznych sztuczek.
— Używanie magii również jest męczące. Po za tym robiłem wszystko, aby twoja druga, pedantyczna natura była zadowolona. Kuchnia lśni – odparował, zadowolony z siebie. Oczywiście, że nie byłam pedantyczna, Loki celowo przesadzał. Też nie lubiłam sprzątać, ale na święta wszystko miało być idealnie czyste. Tradycja to tradycja, nadal czułam się co do niej zobowiązana, ale bóg oczywiście nie podzielał mojego zdania. W sumie nie powinnam mu się dziwić. Ale korona mu z głowy nie spadnie, jeśli czasem posprząta w mieszkaniu.
— No i tak ma być – podsumowałam. Zawiązałam wstążkę na kolejnym prezencie.
— A co ty robisz? – Loki nagle zainteresował się tym, nad czym w skupieniu się pochylałam.
— Nie widać? – Wskazałam dłonią na pakunki. – Pakuję prezenty. Dam je jutro Marthcie i Simonowi, mam też kilka drobiazgów dla bliższych znajomych. Tak się robi w święta. – Uśmiechnęłam się sama do siebie. Między innymi dlatego nie chciałam rezygnować ze świąt. Uwielbiałam kupować prezenty dla swoich przyjaciół. To był bardzo miły zwyczaj i co roku każdy z nas ruszał na prawdziwe polowanie na prezenty. Oczywiście wszyscy starali się dochować tajemnicy, aby niespodzianka była jak największa.
— A po co to? – Loki nie wydawał się przekonany. Oczywiście, wszystko co wiązało się ze świętami go nie przekonywało, raczej odrzucało.
— Loki… – jęknęłam. – To taka tradycja. Dajemy innym prezenty, żeby sprawić im przyjemność i pokazać, że są dla nas ważni. – Odłożyłam paczki na stolik i opadłam na oparcie kanapy obok Lokiego.
— To co, dla mnie też coś masz? – Podniósł jedną brew do góry, a w kącikach jego ust błądził kpiący uśmieszek.
— Nie wiem czy zasłużyłeś. – Zajęłam się oglądaniem swoich paznokci. – A ty chociaż o mnie pomyślałeś? – Gdy o to zapytałam, mina mu trochę zrzedła, ale zaraz przybrał dumny wyraz twarzy.
— Jak już mówiłem, nie mam zamiaru obchodzić tych świąt. Ale… – Przysunął się i objął mnie w talii. – Mam pomysł, jak rozwiązać kwestię prezentów… – Odgarnął moje włosy do tyłu i zdjął koszulę z mojego ramienia, po czym zaczął je delikatnie całować.
— Tylko… – Przełknęłam nerwowo ślinę. – Prezenty rozpakowuje się rano… – wydusiłam z siebie te słowa z trudem, czując, że topnieję pod wpływem jego głodnych pocałunków.
Usta Lokiego muskały moją skórę, przesuwając się w górę mojej szyi. Czułam jego rosnące zniecierpliwienie. Przymknęłam oczy, bezwiednie przechylając głowę, zachęcając go do dalszego działania. Skorzystał z tego z ochotą i wplótł swoje szczupłe palce w moje włosy.
— Możemy trochę nagiąć tradycję – wymamrotał tuż przy moim uchu.
— No nie wiem, nie wiem… – Nie byłam do końca przekonana. – Loki, ja jeszcze muszę…
Nie zdążyłam dokończyć, bo Loki zamknął mi usta gwałtownym pocałunkiem. Naparł na mnie i położył na kanapie, wpijając się w moje wargi. Był taki natarczywy i niezaspokojony. Jego oddech przyspieszył, tak samo jak i mój. Badałam palcami gładką skórę jego karku i szyi, pociągałam za wystające kosmyki jego miękkich i czarnych jak węgiel włosów. Syknął, gdy po wpływem niepohamowanego pragnienia pociągnęłam go trochę za mocno. Nie chcąc mi być dłużnym, przygryzł płatek mojego ucha, a ja poczułam, jak ten gest odzywa się ze zdwojoną siłą w całym moim ciele.
Loki w dalszym ciągu nie dawał mi spokoju. Wsunął rękę pod moją koszulkę, badając skrupulatnie mój bok, nie pomijając nawet milimetra. Jednocześnie słodko i bezlitośnie raczył mnie pocałunkami, składanymi na mojej szyi.
— Loki, ja nie… – Nadal starałam mu się opierać, choć było mi coraz trudniej. Moje ramiona coraz słabiej odpychały ode mnie boga. Loki znów zapanował nad moim ciałem, mimo że na ten wieczór miałam zupełnie inne plany. Zaraz jednak dostrzegłam szansę ucieczki.
— Śnieeg! – Odsunęłam od siebie zdezorientowanego moim okrzykiem Lokiego. Zeszłam z kanapy ignorując go i pędząc do drzwi balkonowych.
— Co… – Nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy, ale ja nie zwróciłam uwagi na jego rozdrażnienie. Jeszcze zanim wyszłam na zewnątrz, pochwyciłam kilka słów, takich jak ,,dziecinna”, ,,niemożliwa” i ,,nieuleczalny przypadek”.
Nie zaprzeczałam, że lubiłam się drażnić z Lokim. Zdecydowanie za często dostawał to, czego tylko pragnął. Chciałam go od tego odzwyczaić. Czasem zaledwie jednym gestem potrafił sprawić, abym uległa mu w jakiejkolwiek sprawie. Działał na mnie jak mocno odurzający alkohol, zmuszając mnie czasem do robienia rzeczy, na które nie zawsze miałam ochotę. Nie chciałam być tak podatna na jego urok. Dlatego czasem mu się tak ,,odwdzięczałam”, nie bez satysfakcji oczywiście.
Teraz tylko uśmiechałam się pod nosem w reakcji na jego niezadowolenie.
Stanęłam na balkonie, zachwycona widokiem przede mną. Wiatr kręcił się i błądził, pociągając za sobą biały puch. Wyciągnęłam przed siebie ręce, aby białe, miękkie płatki opadły na moją skórę prosto z ciemnego, granatowego nieba. Przez chwilę zostawały na moich ramionach, tak, że mogłam podziwiać ich misterne kształty, niczym utkane przez wprawnego tkacza. Zaraz jednak albo topniały albo były zwiewane przez wiatr, nieprzerywający swojego szaleńczego tańca. Wciągnęłam głęboko mroźne, orzeźwiające powietrze w płuca. Oto nareszcie nadeszła zima. Już myślałam, że w tym roku nie będziemy mieli białych świąt. Uwielbiałam świąteczną, zimową scenerię i byłoby mi bardzo szkoda, gdyby śnieg jednak nie spadł.
Odwróciłam się, czując za swoimi plecami obecność Lokiego. Jego minę zdecydowanie nie można było nazwać mianem ,,szczęśliwej”.
— No i z czego tu się cieszyć  – mruknął. – Nic nadzwyczajnego. A było tak miło… – Zrzędził dalej. Wyciągnął rękę z kieszeni, unosząc ją w górę, chcąc pochwycić płatki śniegu, które wymykały mu się, muskając jego skórę. Prychnął tylko i rzucił mi pełne wyrzutu spojrzenie.
— Daj spokój. – Podeszłam do niego i objęłam go, opierając głowę o jego wyrzeźbione niczym w kamieniu ramię. – Myślałam, że lubisz śnieg.
Odwzajemnił uścisk i oparł brodę na czubku mojej głowy.
— W Asgardzie nigdy nie pada. Śnieg można spotkać tylko w Jotunheimie. I dlatego niezbyt dobrze mi się kojarzy – odparł.
Westchnęłam. Wiedziałam, że Loki rzeczywiście mógł nie mieć najlepszych skojarzeń z zimową pogodą. Ale chciałam to zmienić, chciałam, żeby zapomniał o wszystkich złych rzeczach. Domyślam się, że to musiało być naprawdę trudne. Mnie samej nie było łatwo, ale potrafiłam sobie z tym poradzić i miałam nadzieję, że bóg nie będzie rozpamiętywał przeszłości w nieskończoność, ciesząc się tym, co jest tu i teraz.
— Nie chciałabym, żeby to ci się źle kojarzyło – szepnęłam, nie chcąc psuć melancholijnej atmosfery tej chwili. – Wolałabym, żebym to ja przychodziła ci na myśl.
— Wierz mi, też bym tego chciał. – Jego mruknięcie jednak nie brzmiało dla mnie zbyt optymistycznie.
Przewróciłam oczami, czego Loki oczywiście nie mógł widzieć. Nagle odsunęłam się od niego i złapałam go za rękę.
— Chodź. – Pociągnęłam go za sobą.
Wypadłam z mieszkania, na boso, nie zaprzątając sobie głowy zakładaniem butów.
— Drzwi… – mruknął Loki, gdy przekraczaliśmy próg mieszkania. Jak zwykle nie tracił zdrowego rozsądku, ale ja pozwoliłam mu tylko na pobieżne ich zatrzaśnięcie.
Na windę też nie miałam zamiaru czekać, zbiegłam po schodach zeskakując po dwa stopnie, a bóg próbował dotrzymać mi kroku.
W końcu znaleźliśmy się na dole i wypadliśmy w noc, w mroźne, rześkie powietrze. Opady się nasilały, śnieg bił ze wszystkich stron, pogarszając widoczność. Pod bosymi stopami wyczuwałam mokry asfalt pokryty już cienką warstwą płatków śniegu. Zapowiadało się na to, że śnieg będzie padał do rana i istniało duże prawdopodobieństwo, że te święta naprawdę będą białe, a tym samym kompletne i idealne.
Stanęłam pośrodku tej zamieci, wyciągnęłam ramiona i zrobiłam piruet niczym kulawa balerina.
— Popatrz jak jest pięknie! – krzyknęłam, unosząc dłonie do nieba. – Taki widok powinien kojarzyć się wyłącznie dobrze. Chciałabym, abyś go właśnie tak zapamiętał.
Obserwowałam jego reakcję. Stał bez słowa jak kamienny posąg, a na jego włosach powoli zbierało się coraz więcej płatków śniegu. Lecz jego wzrok zwrócony na niebo wyrażał jakąś tęsknotę a w głębi kryło się coś jeszcze. Na razie jednak nie potrafiłam tego odgadnąć.
Kupka śniegu trafiła go prosto w twarz. Zamrugał kilkakrotnie oczami i zmroził mnie wzrokiem.
— Co to miało być? – zapytał grobowym głosem. Ja tylko zrobiłem minę niewiniątka, zaplatając dłonie za plecami. Rysowałam palcem stopy szlaczki w warstwie śniegu leżącego na ziemi.
— Przecież nic nie zrobiłam – odparłam poważnie, ale trudno mi było powstrzymać rozbawienie, widząc naburmuszonego boga, z resztkami śniegu na czubku nosa.
Loki tylko pokiwał głową i wyjął ręce z kieszeni, aby zakasać rękawy.
— Powiem tylko tyle. – W jego oczach błysnęły złośliwe iskierki. – Nie wyjdziesz z tego bez szwanku. – Po czym przystąpił do ataku.
To co się działo, było trudne do opisania. Ktoś patrząc z okien najbliższych budynków mógłby pomyśleć, że na parkingu starły się dwie burze śnieżne. Żadne z nas nie wyszło z tego bez szwanku. Po całym zdarzeniu byliśmy zmęczeni, zdyszani i cali w śniegu. W końcu nastąpił rozejm. Podeszłam do Lokiego i objęłam go w pasie.
I jak? – zapytałam cicho. – Jest pięknie?
Loki spojrzał na mnie, a w kąciku jego ust zamajaczył nikły uśmiech.
— Jest. –Skinął głową. Nie mogłam już powstrzymać szerokiego uśmiechu. Więcej słów nie było trzeba. Po prostu staliśmy i patrzyliśmy, jak wszystko wokół pokrywa biały puch. Śnieg skrzył się w świetle latarni, sprawiając, że okolica wydawała się piękniejsza i przyjaźniejsza. Już nie otaczały nas smutne, szare, bezkształtne bryły, a piękne rzeźby rozświetlające ciemność tej nocy.
Oderwałam wzrok od tego krajobrazu i zerknęłam na Lokiego, by zobaczyć czy również podziela mój entuzjazm i zachwyca się w takim samym stopniu widokiem przed nami. Nie wyglądał na smutnego, czy przybitego, ale w jego oczach zobaczyłam nostalgię.
— Hej. – Dźgnęłam go palcem w bok, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. – O czym myślisz?
Westchnął i wzruszył ramionami. Często trudno mi było odgadnąć, co czuje. Miał chwile zamyślenia, gdy nic do niego nie docierało i wydawało się, że jest oderwany od rzeczywistości. Dlatego czasem ściągałam go na ziemię, choć do tej pory to raczej on był tym, który próbował przemówić do mojego zdrowego rozsądku.
— Myślę… – zaczął, ale urwał nagle, jakby zastanawiał się, jakie dobrać słowa. – Myślisz… – kontynuował. – Po prostu… Przypomniało mi się, jak kiedyś bawiliśmy się tak z Thorem. Tak beztrosko.
Nie wiedziałam za bardzo co powiedzieć. Był to delikatny temat i zazwyczaj Loki go nie poruszał. Byłam zaskoczona, że teraz naszło go na wspomnienia.
— Czy może być teraz w Midgardzie? – Usłyszałam.
Nie ukryłam, że byłam zdziwiona jego pytaniem. Loki pytający o brata? Niemożliwe.
— Y… – zająknęłam się, nadal lekko zbita z tropu. – Myślę, że to bardzo prawdopodobne. Jane Foster na pewno by chciała, by był z nią w tym czasie. A… – Zwilżyłam wargi, za nim zadałam następne pytanie. – A może chciałbyś się z nim zobaczyć?
— Nie. – Jeszcze nie zdążyłam dokończyć pytania, gdy Loki odpowiedział chłodnym tonem. Zacisnął usta w wąską kreskę. Doskonale znałam tą minę. Bóg był uparty i często próbował ukryć jakiekolwiek swoje sentymenty.
— No daj spokój… – jęknęłam, stając naprzeciw niego i patrząc mu w oczy. – Są święta!
— Wiem! – odparł rozdrażniony. – Powtarzasz mi o tym od jakiegoś czasu. A ja kolejny raz ci powtarzam, że to idiotyczne święto nas nie dotyczy.
— No to co! – żachnęłam się. – Akurat masz okazję, żeby się zobaczyć ze swoim bratem. Widzę, że mimo wszystko chciałbyś go zobaczyć. I nie zaprzeczaj! – Pogroziłam mu palcem, gdy zobaczyłam jak otwiera usta by rzucić jakąś kąśliwą uwagą lub zaprzeczyć moim domniemaniom. – Thor na pewno też tego chce. Jesteś dla niego ważny, zrozum to.
— Nie rozśmieszaj mnie. – Pokręcił głową, śmiejąc się przy tym niewesoło. – Nigdy nie będziemy kochającymi się braćmi. Nie ma mowy. – Odwrócił się ode mnie, unosząc dumnie głowę.
— Nie zachowuj się jak dziecko. – Wytknęłam mu jego zachowanie. – Święta są raz do roku. Raz! Czy to tak dużo? Jedna wizyta, tylko jedna!
Loki znów pokręcił głową, zaciskając zęby. Był uparty jak osioł, chyba nawet bardziej ode mnie. Trzymał ręce w kieszeniach i nie patrzył w moja stronę.
— No weź… – Marudziłam dalej, ciągnąc go za rękaw koszuli. – Nie możesz zrobić tego dla mnie?
Loki posłał mi mordercze spojrzenie, ale niezbyt mnie to obeszło.
— Wiesz, że to cios poniżej pasa… – syknął.
Posłałam mu najszerszy uśmiech, na jaki było mnie stać.
— Wiem. – Pokiwałam głową z uśmiechem nieschodzącym mi z twarzy.
Loki wzniósł oczy do nieba, jakby szukał tam pomocy. Jeśli Heimdall teraz się nam przyglądał, na pewno miał z nas niezły ubaw.
— Dobrze. Pomyślę – powiedział bez entuzjazmu, lecz dla mnie liczyło się to, że chociaż próbował. Zarzuciłam mu ręce na szyję i pocałowałam.
— Widzisz, to nie takie trudne – powiedziałam, nadal uradowana.
— To jest bardzo trudne – wycedził. – Ty jesteś naprawdę niemożliwa – zrzędził, ale jednocześnie przycisnął mnie mocniej do siebie i oddał pocałunek ze zdwojoną intensywnością.
— Sam się na to pisałeś – odparłam wzruszając ramionami, gdy oderwaliśmy się od siebie.
— Taak… I chyba należy mi się za to nagroda.
Loki złapał mnie nagle w pasie i wziął na ręce.
— Co ty robisz? – Uniosłam brwi, zastanawiając się, co też bóg teraz planuje. Trzymałam się kurczowo jego karku i przylgnęłam do niego mocniej, instynktownie szukając w jego ramionach poczucia bezpieczeństwa. Chociaż z Lokim mało kiedy można było czuć się bezpiecznie. On tylko uśmiechnął się i ruszył w stronę wejścia do budynku. Nachylił się do mnie a jego oddech mile połaskotał mnie w ucho.
— Myślę, że czas na rozpakowanie mojego prezentu.
_________________________________________________________________________
No, mam nadzieję, że teraz nie leżycie gdzieś na podłodze i nie tarzacie się ze śmiechu xD I mam też nadzieję, że nie przesadziłam ze słodkością... 

Moi kochani, życzę wam spokojnych, rodzinnych świąt, wielu prezentów, a najbardziej Lokiego pod choinką owiniętego w jedynie(!) czerwoną kokardę. Po za tym niekończącej się weny, popularności, wielu obserwatorów i spełnienia wszelkich marzeń. Może marzeń o własnej książce? Czemu nie!
Trzymajcie się, wesołych świąt!

Natsuko

piątek, 12 grudnia 2014

Rozdział 11



Przed oczami mignęła mi twarz Lokiego, pył i tysiące odłamków. Potem moje włosy zasłoniły mi świat, który obrócił się do góry nogami. Moje ciało zetknęło się z zakurzoną, pokrytą rozkruszonym betonem, powierzchnią. Nie wiedziałam, czy to sufit, ściana czy podłoga. Świat kręcił się wokół, jak na karuzeli, w płucach brakowało mi tchu, w uszach brzmiał przeraźliwy pisk. Przez chwilę nic nie wdziałam, potem mój wzrok wrócił. Przez chwilę nic nie czułam, ale czucie zaraz wróciło i przeraźliwy ból rozsadził mi czaszkę.

Próbowałam się podnieść, ale wszystko nadal pędziło, a ból w uszach nie ustępował. Poczułam szarpnięcie. Zamrugałam kilka razy oczami, które zaczęły obficie łzawić. Z zamazanego obrazu wyłoniła się twarz Lokiego. Mówił coś do mnie, ale ja go nie słyszałam. Nie mogłam mu nawet odpowiedzieć, gardło miałam zaciśnięte, płuca były pełne pyłu, więc natychmiast zaniosłam się kaszlem.

Z pomocą boga wstałam, chciał mnie chyba podtrzymać, ale odtrąciłam go. Odzyskałam władzę w nogach, ogłuszenie powoli ustępowało i mniej więcej zorientowałam się gdzie była góra a gdzie dół. Chwiejąc się niczym pijana, ruszyłam w stronę wyjścia. Wiedziałam, że Loki na pewno jest tuż za mną. Szłam po schodach, nie zwracając uwagi na odłamki wbijające się w moje stopy, których pełno było na korytarzach i półpiętrach. Drzwi do pokoi były otwarte lub wyważone, niektóre ściany były nawet zawalone. Widziałam też ludzi. Spod sterty gruzów wystawały części ciał, pogrzebane, pokryte pyłem, brunatną skorupą, niczym posągi zastygłe w powykręcanych, nienaturalnych pozach. Ale ja musiałam biec, przyspieszyłam, musiałam się stamtąd wydostać. Od czasu do czasu w oczy rzucały mi się ślady krwi. Ale nie mogłam się zatrzymać, patrzeć na to wszystko. Nie miałam czasu na smutek i współczucie. Napędzał mnie strach, musiałam biec, biec w dół, w noc, byle nie tu. Nie zostać tutaj, na zawsze.

Budynek znów się zatrząsł, kolejna porcja tynku obsypała mnie. Usłyszałam trzask i gdybym się nie uchyliła, spadłby na mnie kilku-dziesięciokilogramowy kawał sufitu. Rzucona na ścianę, przez chwilę straciłam orientacje w sytuacji, widok zasłaniały mi tumany pyłu. Ale nie mogłam się zatrzymać, odepchnęłam się od ściany i kontynuowałam wędrówkę. Nie ważne czy na czworaka czy pełzając, czy miałam biec czy iść. Do przodu, do przodu, na zewnątrz.

W końcu poczułam upragnione, świeże powietrze, wciągnęłam w płuca zimny wiatr i choć pełen był brudu, dla mnie był jak wybawienie. Wbiegłam na parking przed budynkiem, wszędzie było ciemno, latarnie nie działały. Przystanęłam na chwilę i łapczywie brałam kolejne hausty powietrza. Ale to nie był koniec, musiałam kontynuować swoją drogę. Kątem oka widziałam uciekających ludzi, niepatrzących gdzie biegną. A co ja miałam zrobić? Byłam sam na sam z wielką, pustą, niebezpieczną przestrzenią i oszalałym, socjopatycznym bogiem z Asgardu.

Nagle, gdzieś po lewej stronie usłyszałam krzyki. Skupiłam się na nich i udało mi się wyłowić z nich jakieś sensowne słowa.

— Tutaj, tuuutaaaaj!!! – Słuch mi już częściowo wrócił i teraz, pośród hałasu, usłyszałam te zbawienne słowa. Czułam, że nadszedł ratunek.

Nie patrząc już na nic, rzuciłam się ostatkiem sił w stronę, skąd dobiegały głosy.

Byłam już tak blisko. Widziałam już ludzi kryjących się w ciemności, ich czarne sylwetki poruszały się, machały w naszą stronę. Odrzuciłam ból i zmęczenie, adrenalina znów wrzała mi w żyłach, napędzała moje mięśnie. Jeszcze tylko kilka metrów…

Ziemia osunęła mi się spod nóg, coś przygniotło mnie całym swoim ciężarem do popękanego asfaltu. Prawie w tym samym momencie coś nade mną przeleciało ze świstem. Wydałam z siebie stęknięcie bezsilności i zirytowania, będąc pewna, że mój koniec już nadszedł. Zacisnęłam z całej siły powieki, czekając na najgorsze.

— Patrz, gdzie biegniesz. – Usłyszałam wściekłe warknięcie bardzo blisko mojego ucha. To Loki leżał na mnie. Niedaleko nas właśnie coś wybuchło. To pewnie jakiś pocisk, który wcześniej pędził w naszą stronę, a ja go nie zauważyłam. Nie myślałam już, chciałam jak najszybciej się ukryć. Mało brakowało, a nic by ze mnie nie zostało. Przez chwilę tak leżeliśmy i nasłuchiwaliśmy, ale na razie chyba nic się nie działo. Jakby ci, którzy stali po przeciwnej stronie, czekali, aż opadnie pył po pobojowisku i mogli ocenić skalę swojego zniszczenia.

Niemal czułam, jak serce Lokiego bije z zawrotną szybkością, mało brakowało, aby wyskoczyło mu z piersi i obijało się o moje plecy.  Nie sądziłam, że on, bóg, może się tak denerwować. Przyciskał mnie do siebie z całej siły, nie zważając na to, że leżymy już na ziemi jakiś czas. Mnie jednak zaczęło to trochę przeszkadzać.

— Złaź ze mnie – syknęłam i zaczęłam się wiercić, żeby mnie wypuścił ze swoich objęć. Natychmiast zaniosłam się kaszlem, gardło nadal miałam pełne pyłu.

— Jesteś szalona czy po prostu głupia? – zapytał jadowicie, nadal trzymając mnie w żelaznym uścisku.

— Może potem porozmawiamy o twoim szaleństwie? –  wychrypiałam i dźgnęłam go łokciem w żebra, aż w końcu mnie puścił. Zebrałam się z ziemi i tym razem na wpół zgięta rzuciłam się w stronę ukrycia.

— Gdybyśmy wiedzieli wcześniej… Ale te psy tak niespodziewanie! – Wołodia właściwie zaciągnął mnie do rowu przy drodze, a ja wpadłam prosto w błoto. Otuliłam się szlafrokiem, z którego zostały brudne resztki. Kolana, łokcie, miałam poranione, włosy w brudnych strąkach, ale żyłam, cholera, jeszcze żyłam. Dopiero teraz dotarło do mnie, że gdyby nie Loki, już nie za wiele by ze mnie zostało.

Obejrzałam się dookoła. Był Jurij, był Putin, było kilkunastu ludzi, którzy ocaleli z motelu, ale gdzie był…

Serce znów zaczęło mi bić, gdy zobaczyłam, jak bóg wskakuje do rowu i zgrabnie ląduje obok mnie. Niezależnie od sytuacji, zawsze wyglądał dobrze i nie miał skłonności do ośmieszania się jak ja. Co prawda, on też był umorusany, jego zielona, aksamitna koszula, w której przybył i skórzane spodnie przestały się wyróżniać, gdy zostały pokryte warstwą brudu, ale wyglądał o wiele lepiej niż ja – siedziałam w środku nocy w rowie, prawie naga. Mój cały sprzęt, dokumenty i pieniądze, wszystko zostało w pokoju.

Jurij wreszcie zobaczył, w jakim jestem stanie i dał mi swoją wojskową letnią kurtkę. Przyjęłam ją z wdzięcznością. Teraz nie czułam się tak bezbronna. Otuliłam się nią dokładnie i podniosłam głowę, aby zapytać, co się dzieje, ale głos uwiązł mi w gardle. W ciemności zobaczyłam jaśniejące oczy Lokiego, który mnie obserwował. Podniosłam pytająco brwi, ale nic nie powiedział. Tylko patrzył.

Speszona jego zachowaniem, odwróciłam się od niego i zwróciłam w stronę Wołodii:

— Putin, powiedz mi, co się właściwie stało? – Nadal miałam świszczący oddech, ale było już trochę lepiej. Gdy go o to zapytałam, oczy mu się rozogniły i zacisnął zarośniętą szczękę.

— Ruskie, psia mać. – Splunął na ziemię, jakby chciał pozbyć się posmaku tych słów ze swojego języka. – Ja tam myślę, że to ich wojsko, ale może broń tylko przerzucili… – Podrapał się po brodzie zafrasowany.

— Nie ważne kto, ważne czemu to zrobili. – Czerwona czupryna Jurija, widoczna nawet w nocy, zatrzęsła się ze złości. Cały był spięty, rozglądał się na wszystkie strony, szukając niewidzialnego zagrożenia.

— Suuuki, wyniuchali, że tu dziennikarze są! – Wołodia trochę za głośno to powiedział, bo kilku ludzi niespokojnie zerknęło na nas, a reszta skuliła się w sobie. Putin to zauważył i nachylił się do mnie jeszcze bardziej. – Nie lubią prasy, nie lubią mediów – mówił coraz bardziej rozgorączkowany, a ukraiński akcent przebijał się coraz bardziej i trudniej było go zrozumieć. – To wymyślili, że was zaatakują. Jak ja bym takiego dorwał… – Uderzył pięścią w otwartą dłoń, obrazując, co by z takim delikwentem zrobił. Jurij tylko mu przytaknął, przejeżdżając kciukiem po szyi.

— Ja wiem, Putin, ja wiem… – Położyłam żołnierzowi dłoń na ramieniu. On pewnie nie jedno w swoim życiu widział, nie jednego kolegę stracił. Ja też przecież widziałam ciała pogrzebane pod gruzami motelu.

Okazało się, że pociski trafiły w moje piętro i w piętro poniżej. Miałam szczęście, że mieszkałam w przedostatnim pokoju. Ten najbardziej z brzegu przejął największą siłę pocisku, a u mnie zawaliła się tylko ściana. W kilku miejscach zawalił się też sufit. Nie chciałam myśleć, ilu ludzi zginęło, żebym ja i inni mogli przeżyć. Tam było kilka ekip…

Spojrzałam z żalem na opuszczony budynek. W ciemnościach wyglądał tak żałośnie i mrocznie. Od teraz był tylko grobem dla kilku istnień, które bez sensu straciły życie.

— Co teraz, Jurij? Na co czekamy? – zapytałam rudzielca, nadal siedzącego obok mnie. Vladimir leżał na krawędzi rowu i patrzył w napięciu w dal. Dał znak, abyśmy byli cicho i nasłuchiwał – gdzieś w dali było słychać krzyki, ale po za tym od jakiegoś czasu było przeraźliwie cicho. Żołnierz wycofał się i przejechał dłonią po wystających na wszystkie strony, czarnych włosach.

— Czekamy na posiłki. Odwiozą wszystkich do innego miasta, w bezpieczniejsze rejony. I przeczeszą teren. Może jeszcze kogoś znajdą… – Rzucił spojrzenie w stronę mojej byłej kwatery. – I dadzą wam jakieś ubrania. – Poklepał mnie po ramieniu, rzucając znaczące spojrzenie na moje bose nogi. Chwilę zatrzymał na nich wzrok, podniósł brwi jakby był zaskoczony, zamrugał przy tym kilka razy i w końcu pokręcił głową, ściskając nasadę nosa. Odwrócił się w stronę drogi i dalej obserwował horyzont.

Spojrzałam na moje kolana. Nie dziwię się, że był zaskoczony – ran na moich nogach już prawie nie było widać, tak samo na rękach. Zalety bycia kosmitą.

— Na pewno też pomogą wszystkim wrócić. – Jurij nachylił się nade mną i zaczął szeptać. – Wyrobisz nowe dokumenty i wrócisz do domu.  A tymczasowo dostaniesz jakieś przejściowe lokum. – Uśmiechnął się do mnie lekko.

— Dzięki. – Odwzajemniłam uśmiech. – Mam nadzieję, że tak będzie.

– Słuchaj, a… – Mój rozmówca przybliżył się do mnie jeszcze bardziej rzucając ukradkowe spojrzenie, nadal siedzącemu cicho, Lokiemu. – A ten tutaj – wyszeptał wprost do mojego ucha. – To twój znajomy?

Poruszyłam się niespokojnie i także spojrzałam na Asgardczyka. Też mi znajomy. Na szczęście nie patrzył w naszą stronę – wydawał się nieobecny i zamyślony. Zawsze sprawiał wrażenie, jakby był ponad tym wszystkim, jakby jego przyziemne sprawy nie dotyczyły.

— Powiedzmy – mruknęłam. – Znalazł się tu przez przypadek.

Jurij tylko pokiwał głową, widząc, że nie mam ochoty akurat teraz o tym rozmawiać.  Nagle odwrócił się ode mnie i wychylił się ponad jezdnię, patrząc w dal.

W ciemności rozbłysły światła i rozległ się terkot silnika. Duża ciężarówka z plandeką zatrzymała się na poboczu drogi. Zarówno ludzie obok mnie, jak i ja, wychyliliśmy się lekko, aby zbadać sytuację. Wszyscy obawialiśmy się, czy na pewno możemy wyjść. Jednak patrząc na reakcję dwóch towarzyszących nam żołnierzy, wszyscy stwierdziliśmy, że niebezpieczeństwo minęło i przybył ratunek. Z samochodu wyszli kolejni wojskowi i zaczęli rozmawiać z Wołodią i Rudym. Nie znałam za bardzo ukraińskiego, więc nic nie zrozumiałam z ich wymiany zdań, ale ożywienie, jakie zapanowało wokół mnie, pozwoliło mi się domyślić, że chyba wszystko skończy się dobrze i ratunek naprawdę przybył.

Jurij podszedł do nas i machnął ręką na samochód.

— Chodź Megan! – krzyknął radośnie, wyciągając do mnie rękę. – Przewiozą wszystkich do koszar, tam dostaniesz jakieś ubranie, a potem pomyślimy, co dalej. – Uśmiechnął się do mnie szczerze i miałam nadzieję, że mówi prawdę. Nie czułam się zbyt komfortowo w samej bieliźnie i cudzej kurtce.

Już miałam chwycić wyciągniętą do mnie dłoń rudego żołnierza, gdy poczułam czyjeś silne ręce łapiące mnie i unoszące do góry.

— Ja jej pomogę – warknął Loki tuż przy mojej twarzy. Przyszło mi na myśl, że bóg zachowuje się czasem jak pies obronny. Zgarnął mnie jak jakąś rzecz, a Jurija, który do tej pory się mną opiekował, potraktował jak wroga. Czułam się źle, bo nie chciałam, żeby bóg traktował tak mojego dotychczasowego towarzysza.

Odwróciłam głowę w jego stronę, a potem w stronę Jurija, który tylko wzruszył ramionami i poszedł pomagać innym poszkodowanym.

— Co ty robisz? – zapytałam ze złością Lokiego i próbowałam wyrwać się z jego uścisku.

— Niosę cię, łamago – odpowiedział, posyłając mi mordercze spojrzenie. – Znając twój talent, jeszcze zrobisz sobie krzywdę, wychodząc z tego dołu.

— Nie potrzebuję twojej pomocy, rozumiesz? – Uderzyłam go pięścią w klatkę piersiową, co oczywiście nie obeszło go ani trochę. – Nic mi nie jest, sama potrafię sobie poradzić – wycedziłam, nie doczekując się żadnej reakcji z jego strony.

— Oczywiście – zakpił, uśmiechając się pod nosem.

Obejmując jego szyję, miałam ochotę go udusić gołymi rękami.

Wyniósł mnie na drogę. Choć było to zaledwie kilka kroków, ja miałam wrażenie, że jego dłonie dotykają nagiej skóry moich nóg całą wieczność.

Gdy doniósł mnie do ciężarówki, opuścił mnie, lecz nadal trzymał mnie w talii, pomagając mi wsiąść do przyczepy. Wdrapałam się na nią, a on za mną. Bez słowa usiadł tuż przy mnie, ja też nie odzywałam się, wbijając wzrok w drewnianą podłogę.



Podróż nie trwała na szczęście długo. Dalsza eskapada mogłaby być naprawdę mordęgą, gdy jechaliśmy tak ściśnięci – w ciężarówce było kilkanaście osób, a powierzchni było naprawdę mało. W sumie to powinnam się cieszyć- udało się nam załapać w pierwszej partii, nie wszyscy zmieścili się do samochodu. Inny transport przyjechał po tych najbardziej poszkodowanych, reszta została.

Samochód wreszcie stanął, ktoś z niego wysiadł i odkrył plandekę. Nieznany mi żołnierz zaczął pomagać ludziom wysiadać z samochodu. Zaczęłam się zastanawiać, gdzie są moi dotychczasowi towarzysze. Postanowiłam o to zapytać przy najbliższej okazji wojskowych, jeśli Jurij i Vladimir się nie zjawią.

Już prawie wszyscy wyszli z przyczepy, więc nadeszła pora na mnie i Lokiego.

Bóg sprawnie zeskoczył na ziemię i wyciągnął ręce w moją stronę. Miałam ochotę zignorować jego stanowcze spojrzenie, ale nie chciałam robić zamieszania ani awantur. Zanim wyszłabym z samochodu, trochę czasu by minęło. Byłam trochę roztrzęsiona i zmęczona. Zmusiłam się, aby położyć mu dłonie na ramionach i już jego ręce oplatały mnie w talii i unosiły nad krawędź lawety, bezpiecznie stawiając mnie na ziemi. Spojrzałam karcąco na jego twarz, gdy nadal mnie obejmował. Po krótkiej chwili mierzenia się spojrzeniami puścił mnie. Natychmiast się odsunęłam i zapięłam po szyję kurtkę.

Rozejrzałam się, szukając dwóch znajomych mi Ukraińców. Nigdzie ich jednak nie było, wokół były same obce twarze. Podeszłam do jednego z żołnierzy i popukałam go w ramię. Odwrócił się z pytającym wzrokiem. Był stopniem wyższy od innych, chyba był starszym szeregowym. Był młody, chyba w wieku Jurija i ogolony na łyso.

— Ty wiesz gdzie Jurij i Putin? – zapytałam swoim łamanym ukraińskim. Trochę się poduczyłam jakichś prostych zwrotów, ale nic więcej nie umiałam.

— Nu, pomagają ewakuować – odpowiedział w połowie po angielsku, w połowie po ukraińsku. Pokiwałam głową w odpowiedzi. Cóż, dwoje moich aniołów stróżów nie mogło mi wiecznie pomagać, inni potrzebowali ich bardziej w innym miejscu.

Chcąc, nie chcąc, powróciłam do Lokiego i stanęłam obok niego czekając, aż ktoś powie nam, co mamy dalej robić.

Rozglądałam się wokół siebie, przyglądając się ludziom wokół mnie. Większość pouciekała z motelu i budynków wokół tak, jak stali – w piżamach, koszulkach, bez dokumentów czy telefonów. Teraz dopiero wśród nich rozpoznałam kilku fotografów i korespondentów. Trafiła się też rodzina z dziećmi, prawdopodobnie z okolicy. Jeśli zrobi się bezpiecznie, może uda im się wrócić do swojego domu.

Martha miała rację. Wojna to nie jest zabawa. To nie wzniosłe pieśni, ani wspaniałe bitwy. Wojna to ofiary i zniszczenia. Tylko i wyłącznie oraz głupota. Nagle zawładnęła mną niewypowiedziana złość. Czemu ludzie to robią? Czemu ktoś atakuje nas bez powodu? Czy każdy nie może pójść po prostu w swoją stronę? Czy ludzie muszą cały czas się niszczyć? Nie wiem jak to jest w Asgardzie, ale Loki co do jednego miał rację – nie bezpodstawnie uznawał ludzi za głupich, niezdolnych do budowania lecz do niszczenia wszystkiego. Załatwiali wszystko za pomocą broni.

— Dobra! – Aż się wzdrygnęłam, gdy usłyszałam donośny głos. Przed nami stał jeden z wojskowych. Po znakach na jego mundurze poznałam, że to sierżant. – Wylądowaliście w koszarach Ukraińskich Wojsk Lądowych. Jesteśmy tu, by wam pomóc. Teraz macie ustawić się w kolejkę przed wejściem do tego budynku. – Wskazał kciukiem budynek za sobą. – Każdy z was dostanie ubranie, prowiant i inne potrzebne rzeczy. Zapewnimy wam też nocleg. Tylko bez przepychanek, zrozumiano?! – Sierżant stał na baczność przed nami i mierzył każdego wzrokiem. Ciarki mi przeszły po plecach, gdy przesunął wzrokiem po mnie. Loki zareagował za to tylko cichym prychnięciem. Jednak dziwiłam się, że wojskowy budził wśród innych tak wyraźny respekt, gdy mógł mieć nie więcej jak około trzydziestu lat.

Zgodnie z jego rozkazami, ustawiliśmy się z Lokim w kolejce. Stanęliśmy na końcu, aby nie rzucać się w oczy. Stanowiliśmy dość… nietypową parę mimo wszystko. Asgardczyk miał coś w sobie, co przyciągało uwagę, nieraz już pochwyciłam czujne spojrzenia rzucane przez innych w naszą stronę. Każdy mógł wyczuć, że Loki nie jest zwykłym człowiekiem. Niby ja też nie byłam zwykłą mieszkanką Ziemi, ale nie wiem, jak postrzegali mnie inni. Bądź co bądź, wolałam zostać niezauważona.

 Kolejka posuwała się szybko, ale ja byłam zniecierpliwiona. Wypatrywałam, czy aby w oddali nie widać świateł samochodów. Miałam nadzieję, że jeszcze tej nocy zobaczę się z chłopakami. Chciałam ich zapytać o kilka rzeczy i upewnić się, czy nic im nie jest. Jednak żaden samochód na razie się nie pojawił.

W końcu przyszła kolej na naszą parę. Loki z pogardą spojrzał na pakiet jaki dostał, ja natomiast nie omieszkałam podziękować i obdarzyć wdzięcznym uśmiechem wojskowych stojących przede mną. Każdy dostał po kocu, do tego wojskowe spodnie, szara koszulka, czarna, wciągana bluza bez kaptura, no i pakiet szarej, taniej bielizny z supermarketu. Do tego kostka mydła, szczoteczka, turystyczna pasta, ręcznik, a do jedzenia pół bochenka chleba, jakaś niezidentyfikowana konserwa i butelka wody. Nawet znaleźli dla mnie glany, co prawda o numer za duże, ale po założeniu dwóch par skarpet powinny być dobre. Co jak co, ale nie mogłam narzekać. Dziwiłam się, że wojsko jest aż tak dobrze zaopatrzone.

— Chwileczkę! – Chciałam właśnie wejść do budynku, gdy głos jednego z żołnierzy zatrzymał mnie w pół kroku. – Dla was dwojga nie ma już miejsca we wspólnych sypialniach. Dostaniecie izolatkę.

Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia i patrzyłam na stojącego przede mną sierżanta, właśnie tego, który ,,przywitał” nas wcześniej na placu. Zastanawiałam się, czemu żartuje sobie z nas właśnie w takiej chwili.

— Jak to nie ma miejsca? – wydukałam. Nikt mi nie wmówi, że nigdzie nie ma dwóch wolnych łóżek. Na terenie koszar było tyle budynków, że trudno było w to uwierzyć.

— Proszę pani, czy pani wie, co się dookoła dzieje? – Łysy jak kolano knypek, zwykły kapral, wyrwał się na przód. – Te budynki puste nie stoją, tu jest duże wojsko, a do tego ludzi z okolic non stop zwozimy. Eh, Amerykanie. – Pokręcił głową z politowaniem. Właśnie otwierałam usta, by zripostować jego godzącą w moją inteligencję uwagę, jednak przerwał mi sierżant.

— Spokojnie, tylko spokojnie. Naprawdę zostały już tylko izolatki. Musicie jakoś przecierpieć. – Żołnierz rozłożył bezradnie ręce.

— No to nie możecie nas rozdzielić? Dać osobne izolatki? – Nie ustępowałam. Na samą myśl, że mam spędzić choć trochę czasu na tak małej powierzchni z Lokim, miałam ochotę uciekać jak najdalej. Wojskowy jednak pokręcił głową.

— Naprawdę mamy mało miejsca. Nie możemy sobie pozwolić na takie szastanie kwaterami  – poinformował mnie zmęczonym głosem. – Nie będziemy nikogo rozdzielać. Co, jeśli przybędzie jakaś rodzina lub matka z dzieckiem? Mam nadzieję, że pani rozumie.

— No tak… Przepraszam. – Pokiwałam głową. W sumie mogę przecierpieć resztę tej nocy z Lokim. Da każdej, innej osoby, przebywanie z tym socjopatą mogłoby być traumą na całe życie.

Oboje weszliśmy posłusznie do budynku. Zostaliśmy poprowadzeni przez długi korytarz. Wszystkie budynki na terenie koszar były długie i wąskie, o grubych murach i małych oknach, ten nie był wyjątkiem. Idąc wzdłuż korytarza mijaliśmy kolejne drzwi. Niektóre były otwarte i dzięki temu mogłam zobaczyć sypialnie – były to duże pokoje z piętrowymi łóżkami ustawionymi w szeregu. W środku krzątali się ludzie, dorośli i dzieci. Ale my szliśmy dalej, aż do końca. Korytarz się rozwidlał. Odnogi były krótkie, zarówno w jednej jak i w drugiej były dwie pary drzwi. Skręciliśmy w lewo, z Lokim dostaliśmy ostatni pokój.

Pozostawieni sami sobie staliśmy przez chwilę przed metalowymi drzwiami, wpatrując się w nie. Chyba i ja i on zastanawialiśmy się, kto powinien wejść pierwszy. W końcu ja zrobiłam ten pierwszy krok i przedtem biorąc głęboki wdech, nacisnęłam klamkę.

Naprzeciwko drzwi było zakratowane okno. Po prawej wnęka, w której stało łóżko. Po lewej mały stolik i krzesło. Na tym możemy zakończyć wyliczanie. Jedno okno. Jedno łóżko. Jeden stół i krzesło. Jedna, goła żarówka pod sufitem.

— Taak… – skomentowałam widok przed naszymi oczami. Przestąpiłam z nogi na nogę. – To może pójdę poszukać łazienki. – Odwróciłam się tyłem do pokoju, wyminęłam Lokiego i szybko wyszłam z izolatki, zamykając za sobą drzwi.

Odetchnęłam głęboko, jakbym właśnie wynurzyła się z wody i oparłam się plecami o zimny metal. Byle jak najdalej od niego.

Doszłam do głównego korytarza i stanęłam bezradnie. Nikt nie powiedział, gdzie jest łazienka. I co teraz miałam zrobić?

Wtedy z pierwszych drzwi po prawej wyszła kobieta. Miała mokre włosy i ręcznik w ręce. Bingo! Znalazłam łazienkę i do tego od razu damską.

Złapałam za klamkę i bez wahania weszłam do środka. Znalazłam się w małym przedpokoju.  Naprzeciwko mnie było osobne wnętrze z toaletami. Po lewej wejście do pomieszczenia z prysznicami i umywalkami, nad którymi wisiały lustra. Zrobiłam krok w tamtą stronę i od razu tego pożałowałam. Zacisnęłam powieki i przyciskając do piersi podarowany pakiet, wypadłam na korytarz głośno zatrzaskując za sobą drzwi.

Jak mogłam być tak głupia? Przecież w wojsku nikt nie patyczkował się z dwoma oddzielnymi łazienkami dla obu płci. Szkoda tylko, że nie przyszło mi to do głowy, zanim zobaczyłam jakiegoś nagiego faceta wychodzącego spod prysznica. Kabin oczywiście też nie było, prysznice były oddzielone zaledwie plastikowymi zasłonkami.

Znów stałam na korytarzu, nie wiedząc co zrobić. Nie miałam zamiaru wracać do izolatki i siedzieć tam z Lokim, a musiałam przeczekać, aż wszyscy zadbają o swoją higienę i łazienka będzie pusta. W końcu zrezygnowana wróciłam do odnogi korytarza i usiadłam na podłodze, opierając się o ścianę i nasłuchując kolejnych trzaśnięć drzwiami.

Zajrzałam do plastikowej torebki z prowiantem, bo dopiero teraz zaczynałam czuć głód. Trochę dziwnie było brać jedzenie do łazienki, ale nic nie zostawiłam w pokoju, gdy tak szybko z niego wypadłam. Na razie nie zamierzałam też tam wracać, trzymałam się swojego planu.

Wypiłam chyba pół butelki wody i zjadłam prawie cały chleb. Konserwy na razie nie ruszałam, zostawiłam ją na czarną godzinę. Oparłam głowę o ścianę i zamknęłam oczy, starając się o niczym nie myśleć.

Nie wiem czy zasnęłam, a jeśli tak, to jak długo spałam. Nagle się ocknęłam odrętwiała. Zaczęłam nasłuchiwać. Było kompletnie cicho, tylko gdzieś w odległym krańcu budynku słychać było płacz dziecka. Wstałam z podłogi, podeszłam do drzwi łazienki i powoli je otworzyłam. Już nie słyszałam szumu wody ani krzątania się. Nikogo nie było.

Weszłam do środka i skierowałam się do umywalek. Gdy tylko spojrzałam w lustro, przeraziłam się. Wyglądałam strasznie. To, co miałam na głowie, nie mogłam nazwać włosami, raczej szarą, skłębioną skorupą. Pod oczami miałam ciemne obwódki, usta spierzchnięte a twarz jeszcze bledszą niż zwykle, spokojnie mogłam konkurować z Lokim. Po za tym byłam umorusana a kurtka Jurija smętnie ze mnie zwisała.

Czym prędzej wrzuciłam wszystkie rzeczy do jednej z umywalek. Rozebrałam się, ubrania rzucając na środek podłogi wyłożonej spękanymi kafelkami i weszłam z mydłem w dłoni pod jeden z pryszniców. Puściłam letnia wodę i przez jakiś czas po prostu stałam pod strumieniem wody. Tak, tego właśnie było mi trzeba.

Trochę trwało, zanim doprowadziłam się do porządku. Najgorzej, jak zwykle, było z włosami. Nawet gdy już wyszłam spod prysznica, wytarłam się i ubrałam czystą bieliznę, włosy nadal były brudne. Nie marzyłam o niczym innym, jak o tym, by po prostu już się położyć, nieważne czy z Lokim w pokoju, sama czy z tabunem ludzi obok. Chciałam iść spać, ale nie mogłam, bo musiałam jeszcze wydłubywać z włosów tynk. Wsadziłam głowę w umywalkę i puściłam wodę na pełny strumień, aż ta pryskała na wszystkie strony. O szamponach czy innych luksusach nie było mowy, więc żmudną czynność rozpoczęłam od namydlenia sobie głowy.

Gdy skończyłam i spojrzałam w lustro, zadowolona stwierdziłam, że było o wiele lepiej. Przeczesałam palcami włosy, aby jakoś je ułożyć. I wtedy kątem oka zobaczyłam, że ktoś wchodzi do łazienki.

Nie był to nikt inny, jak oczywiście Loki.

— Cholera jasna… Nie mogłeś poczekać? – warknęłam, chwytając czystą, szarą koszulkę i gorączkowo zakładając ją na siebie.

— Nie musisz się tak stresować – odparł z ironicznym uśmieszkiem na twarzy. – Nie jesteś pierwszą kobietą, którą widziałem nago.

— Nie chcę być jedną z tych kobiet, które widziałeś nago – odparowałam, zaciekle wyciskając pastę na szczoteczkę. Loki tylko ominął mnie i otaksował pogardliwym wzrokiem przestrzeń dookoła siebie. W końcu westchnął i położył swoje rzeczy w jednej z umywalek.

— Długo cię nie było – zagadnął, patrząc w lustro. – Ile jeszcze miałem czekać?

Nie odpowiedziałam na jego pytanie. Nawet nie patrzyłam w jego stronę, tylko dalej myłam gniewnie zęby.

— Może szukałaś damskiej łazienki? – kontynuował i najwidoczniej chciał mi za wszelką cenę dopiec. – Nie wiesz, jakie warunki panują w wojsku? – Z kpiącym uśmiechem zaczął rozpinać guziki koszuli.

Siarczyście charknęłam i wyplułam całą pastę z buzi za jednym zamachem. Loki nie oszczędził mi spojrzenia pełnego obrzydzenia.

— Musisz się przy mnie rozbierać?! – wydarłam się, groźnie machając szczoteczką w jego stronę. – Zaraz wyjdę!

— To wychodź prędzej – odparł, będąc już nagi od pasa w górę i zabierając się za ściąganie wysokich, skórzanych butów.

— Ty… – Zagroziłam bogowi pięścią, gdy już wypłukałam usta.

Chcąc jak najszybciej stamtąd wyjść, odwróciłam się i ruszyłam na środek pomieszczenia, gdzie zostawiłam na podłodze brudne ubrania. W momencie, gdy się wyprostowałam po zgarnięciu ich z podłogi, usłyszałam pacnięcie materiału o podłogę.

— Ty cholerny… – wymamrotałam pod nosem i zacisnęłam z całej siły powieki. Nie ma mowy, nie spojrzę na niego, nie dam mu tej satysfakcji z zawstydzenia mnie. Obróciłam się i mniej więcej pamiętając topografię pomieszczenia, podeszłam zabrać resztę swoich rzeczy.

Coś mnie zatrzymało i poczułam ból w czole. Uderzyłam nim w brodę Lokiego. Czułam, że przede mną stoi.

— Zejdź mi z drogi – wysyczałam, pocierając głowę.

— Gdybyś otworzyła oczy, lepiej byś wszystko widziała. – Nie musiałam ich otwierać, żeby wiedzieć, że Asgardczyk uśmiecha się wrednie. Zazgrzytałam zębami.

— Po prostu. Zejdź. Mi. Z. Drogi. – Nie odpuszczałam.

Poczułam jego oddech tuż przy moim uchu. Przybliżył się do mnie, a ja nawet nie potrafiłam się ruszyć, jakbym wrosła w ziemię, jakbym była sparaliżowana. Często tak się czułam przy Lokim, denerwowało mnie, że przy nim nie miałam władzy nad własnym ciałem. Jakby to on mnie kontrolował.

— A jeśli nie? – powiedział cicho wprost do mojego ucha. – To co zrobisz?

— To wtedy… – Otworzyłam oczy rozeźlona i zamachnęłam się na niego. Lecz bóg złapał mój nadgarstek zanim moja dłoń zderzyła się z jego twarzą.

No i nie wytrzymałam. Miałam chyba za słabą wolę, nie potrafiłam się powstrzymać. Może oczy powędrowały w dół, wzdłuż smukłego ciała Lokiego.

— Wiedziałem, że nie wytrzymasz. – Puścił moją rękę z triumfalnym wyrazem twarzy. Na moje szczęście miał na sobie bieliznę, inaczej spaliłabym się ze wstydu. Właściwie to udało mu się mnie zawstydzić. Moja ciekawość zbyt często była moim przekleństwem. Zacisnęłam usta, nie wiedząc co powiedzieć.

— Myślałaś, że jestem jakimś zboczeńcem? – Pokręcił głową z politowaniem.

Nie miałam już ochoty z nim przebywać. Ominęłam go, złapałam swoje rzeczy i wypadłam z pomieszczenia z prędkością światła.

— Szczerze mówiąc, tak! – wrzasnęłam, jeszcze zanim zamknęłam za sobą drzwi.
 _________________________________________________________________________
Miałam juz te rozdział wstawić wcześniej, ale jakoś... Rzeczywistość mnie dobija.
Mam nadzieję, że nie zanudzę was tym rozdziałem. Wbrew pozorom, był trudny. musiałam się do niego naprawdę rzetelnie przygotować. Mam nadzieję, że odrobiłam lekcje. nie wiem natomiast jak to jest w koszarach xD Widziałam je kilka razy w życiu.
Nie będę się wypowiadała o politycznym charakterze tego rozdziału. Mam swoją opinie na ten temat, dość mieszaną. Co do wojen i postępowania ludzi, też mam inną opinię.
Ogólnie, mam nadzieję, że wam się spodoba. Co prawda po setnym jego przeczytaniu wydaje mi się jakiś... Niedopracowany(żeby nie powiedzieć wulgarniej).
Dziękuje za wszystkie wasze komentarze i słowa otuchy :) Odwdzięczę się niebawem, gdy zacznę nadrabiać blogi.
Zaczynam pisać special, szykujcie się :D
Pozdrawiam was gorąco!