expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 10



—Aaa, udusisz mnie! – Wyrwałam się ze śmiechem z żelaznego uścisku Simona.

Ten tylko wzruszył ramionami i poprawił okulary na nosie.

— Musiałem cię wyściskać na zapas – odpowiedział, przeczesując palcami swoją brązową czuprynę.

— No właśnie, a teraz pora na mnie! – Martha otoczyła mnie ramionami, niczym opiekuńcza matka. Nie protestowałam, zawsze lubiłam się do niej przytulać. Poprawiało mi to za każdym razem humor, gdy tak rzucała mi się na szyję.

W końcu odsunęła się ode mnie i stanęła obok swojego narzeczonego. Popatrzyłam na nich z czułością. Zawsze bardzo im kibicowałam. Mimo, że na pierwszy rzut oka byli bardzo od siebie różni – Moja przyjaciółka była wysoka, ale nie należała do najszczuplejszych osób. Ale była śliczna z tymi piwnymi, roześmianymi oczami i długimi, prostymi, ciemnoblond włosami. Natomiast Simon był równie wysoki, ale dość chudy, mając wygląda typowego komputerowca. Ale na pewno był też przystojny, zwłaszcza z jego lekkim zarostem. Zawsze byli zgraną parą i równie cudownymi przyjaciółmi. Tym bardziej czułam się źle, że ich zostawiam.

— Meg, proszę, daj znać jak tylko dojdziesz. – Martha złapała mnie za dłoń.

— Kochanie, wiesz, że to szmat drogi i Meg może dotrzeć dopiero jutro? – Simon upomniał swoją narzeczoną.

—Oj dobra – fuknęła na niego, na chwilę odwracając wzrok w jego stronę, a potem znów patrząc na mnie z troską. – Dzwoń o każdej porze dnia i nocy, pisz do mnie, jak często będziesz mogła i nie ryzykuj za bardzo.  I błagam cię, do cholery, wróć w jednym kawałku. – Nie wytrzymała i znów mnie objęła.

Przewróciłam oczami i posłałam krzywy uśmiech zza pleców Marthy przyjacielowi. Ale w środku bardzo bolała mnie rozłąka z nimi. Za późno było jednak na takie sentymenty. Coś postanowiłam i zamierzałam być w tym konsekwentna.

— Dobra, zaraz mam samolot – powiedziałam, jeszcze raz ściskając oboje przyjaciół. – Długa droga przede mną… – Uśmiechnęłam się do nich krzepiąco.

Chwyciłam walizkę i ostatni raz na nich spojrzałam. Chciałabym zrobić im teraz zdjęcie, jak tak stoją przytuleni i się do mnie uśmiechają. Mogłabym patrzeć na nich za każdym razem, gdyby mi ich brakowało.

—Trzymaj się, Meg – Oboje mi pomachali a ja odwróciłam się w stronę odprawy.



Podróż miała być długa. Ze względu na sytuację, jaka panowała na granicy Rosji i Ukrainy, nie mogłam lecieć na wschód. Najpierw musiałam dostać się do polskiej granicy i tam busem miałam dostać się na Ukrainę razem z innymi reporterami. Denerwowałam się, ale cały czas sobie powtarzałam, że przecież wiele dziennikarzy tam jeździ i jakoś żyją.

Jakoś.

Musiałam pamiętać, że mam jeszcze jeden as w rękawie, a mianowicie moją moc. Nie wiem, czy mi się kiedykolwiek przyda, nie wiem, czy potrafię ją dobrze wykorzystać. A przecież ostatnio mam problemy z jej kontrolowaniem. Ale czułam się trochę lepiej, gdy wiedziałam, że nie jestem taka słaba i bezbronna.



Do Doniecka miałam dostać się samochodem. Tamtejsze lotnisko było ostrzeliwane, więc nie było szans, aby się tam bezpiecznie dostać. Na razie miałam dolecieć do granicy polsko-ukraińskiej, lot miał skończyć się w małym mieście, z którego miałam dostać się do przejścia granicznego w Medyce. W informacjach, jakie otrzymałam od swojej redakcji, zawarte było, kto ma mnie tam odebrać i jak będzie przebiegała moja dalsza podróż. W samolocie dowiedziałam się, że nie tylko ja chcę dostać się do Doniecka, także kilku dziennikarzy się tam wybierało. W Medyce mieliśmy zostać odeskortowani przez ukraińskie wojsko i po kryjomu dostać się pod miasto.

Na samą myśl o tym wszystkim, ciarki przechodziły mi po plecach. To brzmiało tak nierealnie, czułam się, jak w jakimś filmie sensacyjnym.

Pomyśleć tylko, że kilka tygodni temu zareagowałam tak samo na rewelacje przyniesione przez Lokiego. Nie mogłam uwierzyć w to, że istnieją inne światy, magia i tym podobne. A potem przybyli Wanowie, Hodur i świat wywrócił się do góry nogami. I wyglądało na to, że czeka mnie powtórka z rozrywki.  

Brawo dla mnie, sama się na to pisałam.



~~

Zatrzymałem konia przy studni i zsiadłem z niego. Droga była długa, ale udało mi się dotrzeć do celu tuż przed zachodem słońca, które rzucało na wszystko, coraz bardziej pomarańczowe, niemal krwiste refleksy.

Obszedłem dookoła studnię i ruszyłem w stronę ogromnego, rozłożystego jesionu. Jego pień był naprawdę gruby, a gałęzie wystrzeliwały wysoko do nieba, niemal łącząc się z nim. Wysoko w koronie siedział ogromny orzeł. Nie poruszał się, patrzył dumnie w przestrzeń, nie zaszczycając spojrzeniem niczego poniżej korony drzewa. Na jego ramionach usadowił się mały jastrząb, poruszający się niespokojnie i wykręcający głowę na wszystkie strony.

Gdy tylko się zbliżyłem, śnieżnobiała koza i cztery rosłe jelenie o imponującym porożu, pierzchły na wszystkie strony. Posłaniec znany we wszystkich światach, wiewiórka Ratatosk, czmychnęła po pniu i skryła się w zielonych liściach Yggdrasil.

Tak, oto potężny jesion ukazał mi się w całej swej okazałości, a u jego korzeni siedziały trzy kobiety – Norny.

— Oczywiście nie chcemy cię wyganiać ani poganiać, ale przybyłeś akurat w porze podlewania Yggdrasilu– piękna kobieta, o bardzo długich blond włosach, rzuciła znaczące spojrzenie w stronę studni. Była to Urd, odpowiedzialna za przeszłość.

— Nie zbawi was chwila – odparłem. Może i wykazałem się niebywałą ignorancją, ale teraz miałem mało czasu.– A tym razem chcę poradzić się Werdandi. – Zwróciłem się w stronę młodszej od Urd kobiety, siedzącej między nią a trzecią Norną.

— Wiesz przecież, że to bardzo ważny rytuał, a ty nam przeszkadzasz – syknęła najmłodsza z nich, Skuld o czarnych jak węgiel włosach.– To bardzo pracochłonne zajęcie.

Pokręciłem tylko na to głową.

— Zajmij się więc nim, skoro to twój obowiązek – Srebrzyste oczy błysnęły wściekle najmłodszej Nornie, gdy usłyszała moją uwagę.

— Spokojnie. – Dotąd siedząca bez słowa Werdandi, wstała nagle, kończąc nasz spór. Zwróciła na mnie swoje oczy o barwie miodu. Jej długie, hebanowe włosy spływały wzdłuż jej talii na zieloną suknię. Widziałem w jej oczach, że wiedziała, o co chcę zapytać. – Czemu wciąż za nią podążasz? Cały czas o nią pytasz? To już kolejny raz, gdy przybywasz w jej sprawie.

— Dopiero pierwszy raz przybywam ­– naprawdę – w jej sprawie – odparłem twardo. Norny zawsze były takie wścibskie i nieposłuszne. Przybyłem, chciałem zadać pytanie, uzyskać na nie odpowiedź i odejść. Czy to tak dużo?

— Nic nie mówisz, a od nas wymagasz, abyśmy odpowiadały na wszystkie twoje pytania. – Werdandi podeszła do mnie powolnym krokiem. Cały się spiąłem i zacisnąłem dłonie w pięści. Nie lubiłem spotykać się z Nornami i nie miałem zamiaru utrzymywać z nimi bliższego kontaktu. Były przebiegłe i kapryśnie, zwłaszcza Skuld.

— Bo nie ma o czym mówić – odpowiedziałem przez zaciśnięte zęby. – Potrzebuję tej kobiety, to wszystko. I potrzebuję tylko jednej informacji. Więcej nie będę was niepokoił.

Norna teraźniejszości podparła się pod boki, przekrzywiła głowę i spojrzała na mnie uważnie, jakby zastanawiała się, czy warto spełnić moje żądanie. Zachowałem spokojną postawę, jakby to wszystko było poniżej mojej godności, lecz w środku trwałem w napięciu i wyczekiwaniu.

— Obiecujesz? – W końcu się odezwała. Patrzyła na mnie wyczekująco spod zmrużonych powiek. Westchnąłem i odpowiedziałem:

— Obiecuję.

~~~

Późno w nocy dotarliśmy do granic Doniecka. Tak, jak się spodziewałam, odeskortowali nas ukraińscy żołnierze, abyśmy bezpiecznie przeszli przez granicę. Odczuwałam lekkie podekscytowanie, a moim ciałem trzęsła adrenalina. Nie wiem, skąd u mnie taka reakcja – może zachowywałam się odrobinę jak dziecko, niezdające sobie sprawy z powagi sytuacji. Czułam, że czeka mnie coś wielkiego i niebezpiecznego. Oczywiście, że się bałam, bałam się jak cholera. Ale byłam też dumna, że mogę tu być i spełniać swoje marzenie.

Oczywiście, ze to nie miało związku z ostatnimi wydarzeniami w moim życiu.

Zadokowali nas w małym motelu na obrzeżach miasta. Podobno było tu trochę bezpieczniej i spokojniej. Separatyści mieli zajmować budynki publiczne w centrum, do którego jutro miałam pojechać. Podobno trwał ostrzał, a ja miałam trafić w sam środek tej walki. Niby pod ochroną wojska, ale i tak… To raczej nie była dziecinna zabawa.

Dostałam niewielki pokój o białych ścianach, z jednoosobowym łóżkiem pod lewą ścianą, obok była mała szafka nocna z miniaturową lampką. Po lewej stronie drzwi była szafa, pod prawą ścianą biurko, a obok niego wejście do łazienki.  Przedostatni pokój w krótkim korytarzu, motel nie miał nawet windy. Nie przeszkadzało mi to szczególnie, mimo, że byłam na ostatnim piętrze – budynek miał ich tylko trzy.

Rano czekała mnie pobudka dość wcześnie, bo właśnie wtedy było najlepsze światło i było trochę spokojniej, więc mieliśmy czas, żeby zająć dobre, bezpieczne pozycje. W miarę bezpieczne, bo kryjówka w centrum konfliktu raczej wiele bezpieczeństwa nie dawała.

Ale skoro przeżyłam atak trzech doskonale wyszkolonych wojowników z kosmosu, którzy byli ode mnie dwa razy więksi i silniejsi, to i teraz dam sobie radę. Nawet bez Lokiego u boku.

~~

— Gdzie ona jest?! Dlaczego nie…

— Po pierwsze, uspokój się. – Werdandi uniosła rękę, aby mnie uciszyć, co jeszcze bardziej mnie rozwścieczyło. – Przebywasz w obecności Drzewa Strasznego, więc pohamuj swoje uniesienia.

Zacisnąłem zęby. Nie lubiłem, gdy mnie pouczano, ale musiałem zachować spokój. Mimo wszystko, to, co usłyszałem, nie uspokajało mnie ani trochę. Znów muszę jej szukać, znów muszę ją gonić. Co za upokorzenie. Mogłem się domyślić, że ta kobieta będzie sprawiać same problemy. Była jednym, wielkim, chodzącym kłopotem.

— Dlaczego się na to zdecydowała? – Nie mogłem patrzeć w oczy Norn, wzrok utkwiłem w zielonej trawie.

— Nie wiem. Nie są znane mi jej motywacje, nie czytam w myślach innych. Jest w niebezpiecznym miejscu. Jeśli chcesz ją odnaleźć, radzę ci się pospieszyć.  – Norna wróciła na swoje miejsce pod jesionem i przysiadła na jednym z jego korzeni. Trzy kobiety patrzyły na mnie, czekając na moją reakcję. Zniosłem ich spojrzenia.

— Dziękuję ci za pomoc. – Z trudem przeszło mi to przez gardło, ale musiałem zachować szacunek wobec nich. Były opiekunkami Yggdrasil, należało im się to. – Nie będę już was więcej niepokoił. Żegnajcie.

Odwróciłem się i szybko wróciłem do mojego wierzchowca. Chciałem jak najszybciej się stamtąd oddalić. Norny po raz kolejny mnie zdenerwowały. Zawsze, gdy do nich przybywałem, raczyły mnie samymi złymi wieściami. Chyba rzeczywiście zrezygnuję na dobre z ich ,,pomocy”.

Czas ruszyć do przeklętego Midgardu.

~~~

Mocne, silne ramię pociągnęło mnie w dół. Padłam na ziemię, nie przejmując się swoim wyglądem i tym, że błoto brudzi moje ubrania. Musiałam za wszelką cenę chronić aparat.

— Jezu Maria, co ty wyprawiasz kobieto?! – Vladimir, którego żartobliwie przezywali ,,Putin”, darł mi się do ucha swoim łamanym angielskim. Wzruszyłam tylko ramionami.  Ten, gdy to zobaczył, zazgrzytał zębami. Był brutalnym mężczyzną, postawnym, silnym, zarośniętym. Ale też bardzo odpowiedzialnym i gdy przydzielono go do mnie, jako przewodnika, wziął to zadanie sobie do serca i nie opuszczał mnie na krok. Jurij był trochę bardziej wyluzowany, ale to nie znaczyło, że nie był wobec mnie surowy. Nie raz dostałam od nich burę za to, ze za bardzo się wychylam.

— Wy mnie nie rozumiecie, chłopaki. – Powtarzałam im za każdym razem a oni za każdym razem potrząsali głowami, potępiając moją głupotę. – Taka praca. Muszę pieniądze zarabiać.

— A zginąć przy tym chcesz? – Ruda czupryna Jurija zatrzęsła się kolejny raz. Vladimir złapał za kołnierz munduru, jakby brakowało mu powietrza.

— Nie zginę, skoro mam was przy boku. – Wyszczerzyłam się i zanim utkwiłam wzrok w wizjerze aparatu jeszcze pochwyciłam karcące spojrzenia towarzyszących mi żołnierzy.

Wychyliłam się lekko zza muru i zaczęła szukać odpowiedniego kadru przez obiektyw. Właśnie wtedy zdarzyła się okazja, jak jeden z separatystów pojawił się w oknie obserwowanego przez nas budynku i rzucił racę mniej więcej w nasza stronę. Znów poczułam z tyłu szarpnięcie, ale nie schowałam się.

— Co wam zrobi raca?! – krzyknęłam, nie odrywając oczu od wizjera. Chyba nie zdołałam przekrzyczeć wrzasków ludzi, będących w budynku i huku kamieni i cegieł spadających na ziemię, bo Wołodia dalej szarpał mnie za koszulkę.

Gdzieś było słychać strzały, pył raz po raz unosił się w powietrzu, obsypując mnie, chłopaków osłaniających mnie i innych reporterów, ludzi, będących na placu. Ciężko mi się patrzyło, nogi bolały mnie od klęczenia.

To był już kolejny dzień przebywania w Donbasie. Z każdej takiej wyprawy w miasto wracałam umorusana, zmęczona, poraniona od czołgania się, biegania, padania.

Gdy kolejny raz skryłam się za osłoną z muru i oparłam się o niego plecami, stało się coś, co nie działo się już od jakiegoś czasu. Ostatnio przydarzyło mi się to w samochodzie, który wiózł nas przez granicę, ale zdołałam to opanować. Ktoś wtedy odezwał się, że mu zimno. Inni to zbagatelizowali, mówiąc, że jedziemy przez las i do tego dzień był wietrzny.

Ale teraz byliśmy na dworze, w słoneczny dzień. Był środek lata i nie było normalne, że pod moimi stopami, na bruku tworzy się lodowa pokrywa. Dwaj żołnierze na szczęście tego nie zauważyli, więc gorączkowo zaczęłam próbować zamaskować to leżącymi w pobliżu kamieniami i gruzem. Przesuwałam to wszystko stopą i zaczęłam panikować, gdy nagle coś odwróciło moją uwagę. Gdzieś odezwał się potężny huk i wszyscy spojrzeli w tamtą stronę. Na niebie unosiła się chmura pyłu.

~~

Zmierzając do Bifrostu, myślałem, że wybuchnę z wściekłości. Spieszyłem się jak mogłem, poganiając bezlitośnie mojego wierzchowca.

Werdandi widziała wojnę lub bitwę, biedne ulice i uciekających ludzi. Meg udała się do innego kraju, w sam środek jakiegoś konfliktu i ja musiałem teraz za nią biegać i jej szukać.

Powinienem teraz rozkoszować się władzą, którą posiadam. Zasiadałem na tronie Asgardu, miałem wreszcie w garści wszystkie 9 krain. Mogłem zrobić wszystko. Wszyscy musieli się mnie słuchać, bezwarunkowo i mogłem to tak łatwo wykorzystać. Powinienem też zastanowić się wreszcie nad zorganizowaniem ślubu z Sygin, ale od jakiegoś czasu w ogóle nie mam do tego głowy. Tyle możliwości. A ja uganiam się za jedną, małą Jotunką, którą od innych prymitywnych istot różni tylko niewyobrażalna moc.

Chciałem jak najszybciej ją stamtąd zabrać. I nie dlatego, że tak się o nią martwiłem. Tej idiotce coś jeszcze może się stać i będzie dla mnie kompletnie nieprzydatna.

Nie wiem, skąd ona bierze te swoje pomysły. Zostawiłem ją na jakiś czas i już zaczęła szarżować. To dowodziło, że ktoś cały czas musi przy niej być i ją pilnować. Źle zrobiłem, że ją zostawiłem.

Błyskawicznie zeskoczyłem z konia i niemal wbiegłem do siedziby Strażnika. Wystarczyło, że rzuciłem mu jedno twarde spojrzenie, a on już wiedział, gdzie mnie wysłać.

I znów Bifrost porwał mnie na kawałki, rzucił w otchłań i wypluł w Midgardzie. Poczułem gorący wiatr na swojej twarzy i otworzyłem oczy. Kolejny raz ukazała mi się biedna, prymitywna kraina, pełna głupich ludzi. Westchnąłem i kręcąc głową z niedowierzaniem, ruszyłem przed siebie.

Czas udać się na poszukiwania.

~~~

Jak co wieczór, myłam się chyba dwie godziny, wydłubując z włosów drobiny pyłu i gruzu. Łokcie i kolana po takich wyprawach miałam zazwyczaj w błocie, ale szybko oczyszczałam je pumeksem, który polecili mi reporterzy będący tu trochę dłużej ode mnie.

Z jednej strony był to najgorszy moment mojego dnia, z drugiej najprzyjemniejszy. Obmywałam się z tego całego brudu, wreszcie się rozluźniając. Następnego ranka czekało mnie to samo, znów czekało mnie zmaganie się z własnymi słabościami, wysoką temperaturą i uciekaniem przed pociskami i kamieniami. Ale nie myślałam o tym. Najważniejsze to było wrócić do motelu, zjeść coś, przerobić zdjęcia i je wysłać. Wszystko robiłam na bieżąco, tak na wszelki wypadek. Korpus aparatu miałam już trochę obity, a i obiektywy nie były w najlepszym stanie. Soczewki jeszcze jakoś chroniły osłony, ale z obudową było gorzej. W sumie wychodziło na to, że ten wyjazd przysporzył mi więcej problemów, niż korzyści.

Trudno. Nie żałowałam. Nawet… podobała mi się ta codzienna dawka adrenaliny. Może byłam szalona, a może od zawsze to było moje marzenie?

Moje przemyślenia na szczęście przerwało pukanie. Moje myśli ewidentnie od jakiegoś czasu szły w złym kierunku. Szybko wyszłam z pod prysznica, wytarłam się pobieżnie ręcznikiem, założyłam bieliznę i owinęłam się szlafrokiem.  Mokre włosy tylko przygładziłam dłonią, gdyż pukanie stało się jeszcze bardziej natarczywe i naglące. Wypadłam z łazienki i chwyciłam klucz, aby otworzyć drzwi.

Tylko kogo o tej porze tu przyniosło? Mrucząc pod nosem niepochlebne słowa i zostawiając na podłodze mokre ślady, poczłapałam do drzwi.

~~

No i nie otwierała. Może wcale jej tu nie było? Może powinienem po prostu wejść do jej pokoju, tak jak wtedy, gdy ją pierwszy raz znalazłem się w Midgardzie.

Ale nie, ja wolałem stać jak głupi pod jej drzwiami i pukać sobie dalej. Nie chciałem jej zdenerwować. Jeszcze by mnie w złości zaatakowała, a nie miałem najmniejszej ochoty z nią walczyć. Przybyłem tu negocjować, tak, negocjować i spróbować pójść na kompromis. Nie, kompromisy zdecydowanie nie były w moim stylu i nie były moją ulubioną metodą na rozwiązywanie konfliktów.  Preferowałem raczej tortury albo groźby. Albo jedno i drugie.

Jednak perspektywa torturowania Meg nie wydawała się szczególnie kusząca. Była w końcu kobietą, a dla nich były zarezerwowane subtelniejsze metody.

Coś usłyszałem, ktoś jednak był w pokoju. Trzaśnięcie drzwi było słychać wyraźnie.

~~~

Cholerny zamek. Czy tutaj wszystko było popsute? Począwszy od popękanych kafelków, grzyba na ścianie, kończąc na trudno zamykających się oknach i rozchybotanym biurku. No dobra, nie spodziewałam się luksusów, przyjeżdżając tutaj. I tak miałam dobrze, byłam w bezpieczniejszej i spokojniejszej okolicy. Ale zamki mogły być sprawniejsze.

Wreszcie coś ruszyło i mechanizm puścił.

~~

Drzwi się otworzyły.

Tak. To z pewnością ona. Włosy w nieładzie, ubrana niedbale, zresztą ona prawie nic na sobie nie miała, i do tego ta mina, jakby zobaczyła ducha. Czego ja się spodziewałem?

Zamknąłem na chwilę oczy, aby powstrzymać się przed chwyceniem jej i zabraniem stąd. Tak po prostu nagle ogarnęła mnie nienazwana potrzeba zrobienia tego. Ona nie powinna tu być, a ja nie chciałem z nią być w takim miejscu. W tym obskurnym, brudnym, niebezpiecznym miejscu. Tylko jak ja ją mam przekonać, żeby poszła ze mną?

~~~

Już zbierałam się w sobie, by rzucić nocnemu gościowi wiązankę obelg w twarz, jednak głos mi zamarł w gardle.

Stałam tak osłupiała w drzwiach z wytrzeszczonymi oczami, potarganymi, ociekającymi wodą włosami i prawie naga. Zamrugałam kilka razy. Zrobiłam krok w tył, nie wierząc w to, co widzę. Nie, to musiał być sen. Albo raczej koszmar. Uszczypnęłam się kilka razy w rękę, aż na mojej skórze pojawiły się czerwone ślady, ale mara nie znikała.

W końcu się opamiętałam i o prostu chwyciłam za drzwi, aby je zamknąć.

— Przestań. – Dłoń Lokiego powstrzymała mnie przed tym.

Cofnęłam się o kilka kroków, a on jak gdyby nigdy nic, wszedł do pokoju, zamykając za sobą skrzypiące drzwi. Odgłos ten w tym momencie wydał mi się głośny i przerażający.

— Zawsze musisz odstawiać takie przedstawienie? – zapytał uszczypliwie i obrzucił krytycznym wzrokiem moje nowe lokum, a potem moją osobę.

Podeszłam do niego i bez wahania, przekraczając wszelkie granice tkwiące dotąd w moje głowie, na ile starczyło mi sił, uderzyłam go z otwartej dłoni w twarz. Z satysfakcją patrzyłam jak jego głowa odskakuje w bok. Tak, zawsze myślałam, że jeśli kiedykolwiek go jeszcze spotkam, właśnie tak postąpię. Poczułam ulgę mimo tego, że dłoń po uderzeniu porządnie mnie zapiekła.

Loki jednak wydawał się niewzruszony, reakcją na mój cios była u niego tylko lekka irytacja.

— Jak śmiesz? – zapytałam, z trudem powstrzymując gniew, który nagle znów we mnie wezbrał. – Jak śmiesz wracać? Jak w ogóle mnie znalazłeś?

— To nie było trudne – odpowiedział ze spokojem, co zawsze mnie tak denerwowało. Ja tu się trzęsę ze złości, a on tak po prostu zachowuje spokój.– Norny i tym razem okazały się niezawodne – kontynuował, bezczelnie patrząc mi w oczy.

— Nie powinieneś tu być. – Teraz to ja kontynuowałam swoją tyradę – Nie masz prawa mnie nachodzić. Myślałeś, że co? Że tak po prostu wrócisz i… Po co tu w ogóle jesteś? – Miałam ochotę okładać go pięściami, byle tylko wyrzucić z siebie tą złość i rozgoryczenie. Natomiast Loki tylko stał z rękami w kieszeniach i patrzył na mnie czekając aż skończę. Ale ja nie zamierzałam zakończyć tego tak szybko.

— Znowu chcesz na siłę zmieniać moje życie? Po tym, co od ciebie usłyszałam? Myślisz, że z otwartymi ramionami przyjmę mordercę, takiego jak ty? Do cholery, myślisz, że kim jesteś? Najpierw mnie zostawiasz na pastwę losu ze świadomością tego… tego wszystkiego, zamiast doprowadzić wszystko do końca, znikasz nagle a potem masz czelność wrócić. Mógłbyś się w końcu zdecydować, czy znikasz z mojego życia czy nie! – Plątałam się coraz bardziej, plotłam, co mi ślina a język przyniesie, wyrzucając na wierzch wszystko, co było w mojej głowie, wszystkie moje emocje.

Zabrakło mi na chwilę tchu, a ten kłamliwy sukinsyn natychmiast to wykorzystał:

— Posłuchaj… – zaczął zbliżając się do mnie, ale ja znów nabrałam powietrza w płuca i nie pozwoliłam mu skończyć.

— Nie, to ty posłuchaj! – Podniosłam na niego oskarżycielsko palec. – Okłamywałeś mnie. Pewnie nadal nie wiem wszystkiego. Jeśli przyszedłeś tu, by mnie do czegoś przekonywać, nie marnuj na mnie czasu. Powiedz mi tylko całą prawdę. Jest mi trudno, nawet nie wiesz jak trudno, więc jeśli masz jeszcze dla mnie jakieś rewelacje, po za tymi, które poprzednio mi przekazałeś, to mów i znikaj. Nie wiem, co mam z tym wszystkim zrobić, rozumiesz? Nie wiem. A teraz gadaj, po jaką cholerę mnie nachodzisz!

Z trudem powstrzymałam łzy, nabiegające mi do oczu. Powiedziałam wszystko, no prawie wszystko. Nie tak to sobie wyobrażałam. Dałam ponieść się emocjom, jak jakaś głupia nastolatka, zamiast wyłożyć mu wszystko spokojnie i po prostu wykopać za drzwi. Nie chciałam tego przed sobą przyznać, ale wraz z jego powrotem w moim sercu zapłonął malutki płomień nadziei. Wrócił, więc mógł mi pomóc okiełznać moją moc i zamknąć jakoś normalnie ten trudny rozdział w moim życiu.

Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Przez chwilę, która trwała chyba zbyt długo. Loki wpatrywał się we mnie z taką intensywnością, że czułam się, jakbym była naga. Instynktownie ciaśniej owinęłam się szlafrokiem.

— Po prostu wszystko sobie przemyślałem. – Znów przemawiał tym swoim mentorskim tonem, jakby mówił do dziecka. – Masz rację. We wszystkim. Źle postąpiłem, że opuściłem cię w takim momencie.

— Źle? – prychnęłam – Zmieniasz moje życie, mieszkasz u mnie, uczysz, a potem znikasz. Chyba nie wiesz, co to znaczy nie umieć kontrolować swojej mocy.

Tak, zmienia moje życie, całując mnie i zostawiając.

— Dlatego wróciłem. – Wyczułam w jego głosie nutę zniecierpliwienia. Poczułam małą satysfakcję, że nadal potrafię go wytrącić z równowagi, że nie jest taki niewzruszony, na jakiego wygląda. – Chcę doprowadzić to do końca. Zabieram cię stąd – powiedział to tak po prostu, jakby to było coś oczywistego.

— Zabierasz mnie? – Zaśmiałam się nieszczerze. – Nie wiem gdzie, bo ja się stąd nigdzie nie ruszam. – Skrzyżowałam ramiona na piersi i spojrzałam na Lokiego wyzywająco.

— Nie zachowuj się jak dziecko. – Zbliżył się do mnie nieco, a ja odpowiedziałam na to, odsuwając się. Kontynuowaliśmy swoją drogę, aż dotknęłam brzegu łóżka. Zmniejszając dystans między nami, wraz z moją przestrzenią osobistą bóg zabrał mi także dotychczasową pewność siebie. Przełknęłam nerwowo ślinę, ale robiłam dobrą minę do złej gry. – Umowa jest taka: Zabieram cię do Asgardu i pomagasz mi w zniszczeniu Jotunheimu.

— Nie zamierzam pomagać mordercy – wycedziłam przez zęby. Loki tylko zmrużył lekko oczy i kontynuował:

— Ja natomiast pomagam ci w opanowaniu mocy, poznaniu twojej przeszłości i…


Wtedy świat zatrząsł się i zawirował.

_____________________________________________________________________ 
TO EBOLA? NIE! To nowy rozdział u Natsuko! 
Miał już się pojawić wcześniej, ale nie dałam rady. Męczyłam się z nim i męczyłam i wcale mnie nie zadowala. Co więcej, pisanie z perspektywy Lokiego stało się dal mnie mordęgą. jest tak skomplikowanym charakterem, że po prostu sobie z im nie radzę. Dlatego przepraszam was za fragmenty z jego perspektywy. Za cały rozdział was przepraszam, kolejny będzie na pewno lepszy. I planuję special, mam nadzieję, że jakoś fajnie mi to wyjdzie :)
Olałam te retrospekcje. To co przychodzi mi do głowy, woła o pomstę do nieba. Moje pomysły są chyba coraz gorsze... trudno, lecimy z akcją dalej, trzeba to popchnąć do przodu! A powyższy twór traktujcie jako przerywnik.
Starałam się, aby wszystko było wiarygodne. Nie ukrywam, że lubię pisać o wojnie, bitwach i.t.d, interesuję się tym, stąd pomysł taki a nie inny. I tak szału nie ma, ale trudno. Zamierzam się rozwinąć w dalszej części historii. Prawdopodobnie nie wykorzystałam potencjału, jaki w sobie kryje podróż Meg na Ukrainę. Ale historia nie jest o tym, więc muszę się skupić na innych rzeczach.
Może ma na to wpływ także to, ze piszę drugie opowiadanie. Nie, nie, nie o Lokim. O zupełnie innej tematyce. Nie chcę na razie zakładać nowego bloga, bo boję się, że tego porzucę, a bardzo bym tego nie chciała. Mam pomysł na tą historię i zamierzam ją doprowadzić do końca. Mam nadzieję, że obydwa opowiadania nie będą mi się mieszać |D
Jak zawsze dziękuję za wejścia, wasze cudowne, budujące komentarze i witam nowych czytelników :) Cieszę się, że ktoś chce to czytać <D
No i zachęcam do komentowania, nawet hejtowania, żebym wiedziała co poprawić. I lecę przepisywać i poprawiać kolejny rozdział
Pozdrawiam!

niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział 9



 ~ -retrospekcja
 ~~ -perspektywa Lokiego
~~~ -perspektywa Meg.


Byłem zły. Nie, zły, to mało powiedziane. Rozsadzała mnie furia. Tyle dni przymilania, udawanie, godzenia się na wszystko. Zapewniania jej, że owszem, jestem godzien zaufania, że jestem zwyczajny, potulny i zrobię dla niej wszystko. Robiłem rzeczy, które w Asgardzie robiła za mnie służba. Tyle upokorzeń na marne.
Megan okazała się głupią, impulsywną kobietą, niezdolną do kontroli. Stworzyłem bezmyślną broń, która zbuntowała się przeciw mnie i nie zamierzałem narażać dla niej swojego życia.
Zazwyczaj, jeśli chodzi o kobiety nic nie wychodzi. Gdybym nie był pod ścianą, nigdy bym czegoś takiego nie wymyślił, nawet nie zaprzątałbym sobie nią głowy. Ale stało się. I teraz wracałem, jako zrezygnowany, zhańbiony.
Gdy przybyłem do pałacu, uświadomiłem sobie, że popełniłem jeszcze większy błąd. Teraz mój cały plan legł w gruzach, na głowie miałem buzującego z zemsty Hodura i wściekłego, zniecierpliwionego Laufey’a.
~~
-Powiedziałeś, że oddasz mi Szkatułę!-  warczał.- Że wprowadzisz mnie do Asgardu! Miałem zostać nowym władcą!
-Spokojnie.- Miałem już dość jego pieklenia się.- Oddam ci ją, jak tylko sytuacja w Asgardzie się ustabilizuje po śmierci Wszechojca. Nie chcę, aby twoje wkroczenie było odebrane, jako działanie wojenne, lecz próba połączenia sił. Po za tym, nagromadziło się kilka problemów.
-Jakich problemów?- przerwał mi władca Jotunheimu rozdrażnionym głosem.- Jesteś teraz nowym władcą i nie potrafisz poradzić sobie z kilkoma problemami? A może to ja mam ci w tym pomóc?- Wyszczerzył się w paskudnym uśmiechu. Z trudem powstrzymałem się przed pełnym politowania westchnięciem.
-Mówiłem ci, że na razie cię nie wprowadzę.-Starałem się, aby mój głos brzmiał bezkompromisowo. - Sam sobie poradzę, a ty czekaj na znak.- Znak, który nigdy się nie pojawi, bo szybciej Jotunheim obróci się w proch.
-Moja cierpliwość się kończy, Kłamco.- Laufey wstał ze swego ogromnego, kamiennego tronu i wymierzył we mnie swoją dłoń z wyciągniętym oskarżycielsko palcem.- Będę cię obserwował. A teraz odejdź!- Machnął ramieniem i znów usiadł z uniesioną dumnie brodą.
Przełknąłem to zlekceważenie, choć w środku miałem ochotę zrobić coś Jotunowi. Zamiast tego tylko zacisnąłem dłonie w pięści i odwróciłem się, po czym wyszedłem z ogromnej, ciemnej i cuchnącej sali, patrząc przed siebie i nie zaszczycając spojrzeniem jotuńskich sług, powarkujących na mnie po drodze.
Czułem ulgę, opuszczając tą parszywą, mroczną krainę. Mimo, iż była to moja ojczyzna, nie lubiłem tu przebywać. Napawała mnie obrzydzeniem i pogardą, zwłaszcza, gdy patrzyłem na te prymitywne istoty.
Może i kiedyś sam do nich należałem, ale teraz tak nie jest. Teraz nie czuję się przynależny do niczego, tak naprawdę nigdzie nie pasuję i nigdy nie będę pasował.
~~
Frigga była zmęczona i smutna. Przez te kilka tygodni bardzo się postarzała, tak jakbym nie widział jej wiele, wiele lat. Blask w jej oczach zgasł, a pod nimi pojawiły się ciemne obwódki. Włosy były w nieładzie, tak samo jak suknia o srebrzystej barwie.
-Loki…- Położyła mi dłoń na ramieniu.- Gdzie się podziewałeś? Najpierw twoi bracia, Odyn, a teraz ty?- Patrzyła na mnie zmęczonymi smutnymi oczami. Bolało mnie, gdy widziałem ją w takim stanie. Ale nic nie mogłem zrobić. Na razie.
-Jako nowy władca mam wiele obowiązków. Także w innych światach- Chciałem ją choć na chwilę uspokoić.
-Czy teraz zostaniesz?- Zobaczyłem nadzieję w jej oczach.
-Nie wiem.- Nie znałem jeszcze odpowiedzi na to pytanie. – Zostawiłem jedna ważną sprawę…
Spuściła wzrok. Chwyciłem jej dłoń, chcą dodać jej otuchy.
-Nie martw się. Jeśli wszystko się uda, niedługo nadejdą zmiany. Dobre zmiany.
-Loki, co ty planujesz?- zapytała z nutą niepokoju w głosie. Denerwowało mnie to, że zawsze o wszystko się niepokoiła, wszystkim się zamartwiała, choć nie miała powodu.
-Nie martw się- powtórzyłem.-Wszystko będzie dobrze.
~~
Stojąc na pałacowym balkonie, wdychałem świeże powietrze Asgardu. Rozkoszowałem się widokiem tej krainy. Dookoła pałacu rozciągały się ogrody, dalej błyszczące budynki miasta, które było poprzecinane rzekami, okolonymi stromymi zboczami. Daleko było morze oraz lśniący Bifrost, prowadzący do siedziby Strażnika. Niebo było czyste, głębokie, ciemne, ale pełne jasnych gwiazd, wyglądało zupełnie inaczej niż w Midgardzie.
Czerpałem z tego przyjemność, ale jednocześnie głowę miałem zaprzątniętą czymś innymi.
Moje myśli nadal krążyły wokół ostatnich wydarzeń, wokół mojego pobytu w świecie Meg.
Cały czas o niej myślałem, w nieskończoność roztrząsając, co zrobiłem źle, gdzie popełniłem błąd. Nie chciałem o tym myśleć, ale te wspomnienia wdzierały się brutalnie do mojej głowy.
Myślałem, nie, byłem pewien, że jest mi bezwzględnie posłuszna. Że nie sprzeciwi mi się i nie użyje swej mocy przeciw mnie. Przecież była taka niepewna. Szukała mojej pomocy.
Może błędem było posunięcie się do ostatecznego rozwiązania? Cóż, stało się. Myślałem, że pod moim wpływem podda mi się. Widziałem, jak na mnie patrzyła. Mnie nie da się oszukać. A jednak coś się nie udało.
Może tak naprawdę to ta kobieta mnie oszukała.
Nie, to niemożliwe. Rozpamiętywałem tę scenę w mojej głowie setki razy, cały czas błąkała się w moich myślach. Chciała tego. Jej ciało mówiło to wyraźnie.
Poniosła mnie brawura i pewność siebie.
Zakląłem pod nosem i oparłem się łokciami o kamienną balustradę. Chyba pierwszy raz w życiu czułem się tak sfrustrowany. Zamknąłem oczy, słuchając ciszy. Ciepły wiatr owiewał delikatnie moją twarz. Tak, tego mi było trzeba. Chwili odpoczynku i spokoju.
Nagle poczułem czyjąś obecność. Tak, znajomy, delikatny zapach owionął mnie. Poczułem  ciepło na swoim karku. Drobna, smukła dłoń o oliwkowej skórze dotknęła mojej dłoni.
Podniosłem wzrok na piękne, duże, głębokie, brązowe oczy.
-Loki…- Delikatny, cichy głos wydobył się z pełnych, czerwonych ust.
Przez chwilę podziwiałem jej twarz w milczeniu. Tyle dni jej nie widziałem, więc teraz każdy centymetr jej oblicza zapamiętywałem od nowa.
-Czemu do mnie nie przyszedłeś? Czekałam, aż wreszcie wrócisz.- Zawsze była obok, zawsze czekała.
-Miałem ważne sprawy do załatwienia.-Wyprostowałem się, nie puszczając jej dłoni. Ścisnęła mnie lekko.
-Co się dzieje? Czemu nie chcesz mi nic powiedzieć?
Westchnąłem. Cały czas pytania. Wszyscy zadają pytania, na które nie chcę odpowiadać. A jeśli już odpowiadam, to się to dla mnie źle kończy.
-Teraz nie dzieje się już nic- zapewniłem ją, ukrywając swoje zrezygnowanie i udając, że jestem spokojny, że wszystko jest w porządku.
Mimo to, ona nadal wyglądała na zaniepokojoną. Wiecznie się zamartwiała, tak jak Frigga.
-Mów mi o wszystkim, proszę. Wiesz, że ja czekam.- Kolejny raz ścisnęła moją dłoń i spojrzała na mnie błagalnie. Przysunąłem się do niej. Dotknąłem jej miękkich, jasnobrązowych loków.
-Wiem- odpowiedziałem, głęboko wdychając jej zapach. I ona przysunęła się do mnie, kładąc mi rękę na piersi. Jej drugą dłoń położyłem sobie na ramieniu i oplotłem ją ramionami w talii, czując pod palcami lejący materiał jej sukni i miękkość skóry. Nareszcie.
Pocałowałem ją, a ona całkowicie mi się poddała. W mojej głowie pojawiła się myśl, jak bardzo różni się od Megan.
Rozchyliła usta, pozwalając mi na zrobienie z nią, co tylko zechcę. Nie mogłem z tego nie skorzystać.
-Loki…- westchnęła, gdy na chwilę się od siebie oderwaliśmy.
-Sygin.- Przycisnąłem ją do siebie mocniej, chcąc zrzucić z siebie cały ciężar myśli, zatrutych wydarzeniami z Midgardu i zamienić go na upojną chwilę zapomnienia z Sygin. Chciałem teraz poczuć coś innego, zatracić się i na chwilę dać sobie spokój z tą beznadzieją, która mnie ogarniała.
Gdy padliśmy na łóżko, zanurzając twarz w jej włosach, nie wiedząc dlaczego, do głowy przyszła mi myśl, czemu, przez te kilka tygodni, nie pomyślałem o niej ani razu.
~~
Śmiech. Czy ona śmieje się ze mnie?
Ogarnia mną złość, czemu ta dziewucha ma czelność śmiać się w mojej obecności? Tak po prostu, bezczelnie.
I jeszcze łapie mnie za rękę. I ciągnie gdzieś. Powinienem coś powiedzieć, ale coś mnie powstrzymuje. Jakaś siła nie pozwala mi się odezwać, jakby chroniła ją przed moimi złymi słowami. Właściwie to ja sam chyba nie chciałbym jej zranić. Denerwowała mnie. Ale jednocześnie, jako jedyna akceptowała.
Jesteśmy gdzieś daleko, w ukryciu. Chcę spytać, po co mnie tu przywlokła, ale nie mogę nic powiedzieć. Wszystko jest zamazane, nie wiem gdzie jestem. W jednej chwili razi mnie słońce, w drugiej wszystko przysłana cień. Nie mogę jej zobaczyć, chociaż bardzo chcę, przecieram oczy, ale to nic nie daje.
Wyciąga do mnie dłoń. Nic tam nie ma.
Znów coś widzę. Jakiś dziwny przedmiot. Obraz się zamazuje, gdy dostrzegam, że to kwiat. Martwy kwiat, pokryty gruba warstwą szronu.
~~
Przesunęła dłonią po moich plecach. Kiedyś ten gest wzbudzał we mnie przyjemne dreszcze, lubiłem go. Teraz mnie irytował.
-Odwróć się do mnie.- Usłyszałem błagalny głos Sygin.
Odwróciłem się, a ona złapała mnie za dłoń.
-Miałeś zły sen?- Przesuwała kciukiem po moich knykciach. Zaprzeczyłem ruchem głowy. Nie, to nie był zły sen. Dziwny, ale nie zły. Smutny, nie chciałem go, nie chciałem pamiętać, ale nie był zły.
Nie zamierzałem dzielić się jego treścią z Sygin.
-Nie. To po prostu… Wspomnienia. Czyli nic ważnego.- Zbyłem ją.
-Loki, powiedz mi, co się dzieje? Czemu nie było cię tak długo?- Spojrzała na mnie, chcąc wymusić na mnie szczerą odpowiedź tym swoim cudownym spojrzeniem głębokich oczu.
Z jednej strony uwielbiałem to, z drugiej nienawidziłem. Te sztuczki już na mnie nie działały.
-Nic się nie dzieje- odparłem lekko zniecierpliwionym głosem.- Jako nowy władca, miałem wiele ważnych spraw do załatwienia.
Pokiwała głowa, ale w jej oczach nadal kryło się mnóstwo pytań.
Położyła mi dłoń na policzku. Zamknąłem oczy, szukając dawnego uczucia, które wzbudzała we mnie tym gestem. Może za bardzo się przyzwyczaiłem do stabilizacji, którą mi zapewniała. Minęło przecież tyle lat.
Przyciągnąłem ją do siebie jednym wprawnym ruchem i wpiłem się w jej uległe wargi, chcąc doświadczyć jeszcze raz tego uczucia, które mnie rozpalało, gdy była przy mnie, gdy ją całowałem i dotykałem.
~~~
Rozsunęłam drzwi szafy w przedpokoju. Spojrzałam na równy szereg powieszonych koszul- czarne, błękitne, białe. Męskie. Dotknęłam rękawa jednej z nich.
Nie, nie, nie, dosyć tego, miałam je wywalić, to je wywalę. Zrobię to.
Zaczęłam je wyciągać, jedna po drugiej. Spadały razem z wieszakami na podłogę w korytarzu. Po nich nadszedł czas na marynarki i spodnie. Po chwili pod moimi stopami urosła niewielka góra ubrań. Trąciłam je stopą, rozrzucając je jeszcze bardziej. Może oddam je ubogim.
Zostawiłam ubrania, nie mając teraz czasu ani siły, aby się nimi zająć. Ruszyłam do łazienki.
~
Weszłam do łazienki zainteresowana dziwnymi dźwiękami krzątania się w niej. Przez uchylone drzwi sączyło się światło, a na podłodze zobaczyłam cień rzucany przez Lokiego.
-A ty co teraz robisz?- Oparłam się o framugę z założonymi rekami i przyglądałam mu się, jak klęka naprzeciw pralki. Nie był to codzienny widok, dlatego zamierzałam napawać się to chwilą jak długo się da. Bliska byłam pobiegnięcia po aparat i zrobienia Lokiemu zdjęcia, ale najprawdopodobniej by mnie zamordował po czymś takim.
-Piorę swoje rzeczy.- Ledwo słyszalnie wymamrotał.
-Podobno w Asgardzie robi to za ciebie służba- powiedziałam, za wszelką cenę starając się ukryć rozbawienie.
-Nie jestem w Asgardzie- odparł twardo.
-Ale podobno ja pochodzę od służby.- Nie ustępowałam, coraz bardziej rozbawiona, obserwując, jak bóg wkłada do pralki swoje ubrania i bieliznę.- Przynajmniej dotąd mnie tak traktowałeś.
-Nie pochodzisz od służących, tylko od magów- poprawił mnie, jak zwykle skrupulatnie.-Twoi rodzice byli jotuńskimi magami, inaczej nie potrafiliby ukrywać waszej prawdziwej postaci.
-Mniejsza z tym. Prałam już męskie…
-Uważam- przerwał mi dobitnie, chcąc mnie zagłuszyć.- Że. Są. Granice- cedził słowa, wrzucając zaciekle ubrania do pralki.
Na to już nie miałam argumentów. Wzruszyłam ramionami i zostawiłam go samego.
~~~
Zrzuciłam z siebie ubrania i weszłam pod prysznic. Podczas ostatniej wizyty Marthy, zostałam przez nią zaproszona na spotkanie z przyjaciółmi. Miało być jak za dawnych czasów. A po za tym miało to być pożegnalne spotkanie przed moim wyjazdem. Moja przyjaciółka uparła się, że jeśli mam zamiar wyjechać na drugi koniec świata, to muszę pożegnać się z wielkim hukiem.
Z jednej strony cieszyłam się, że znów ich wszystkich zobaczę, z drugiej byłam zestresowana. Bo może wszyscy zaczną pytać. Wspominać, opowiadać. A co ja mam powiedzieć? ,,Siema, jak tam? Mówię, wam, jakie przygody ostatnio miałam! Jestem Jotunką, władam zimnem i ostatnio w swoim mieszkaniu gościłam szurniętego księcia- socjopatę z innej krainy. No i całowałam się z nim. Uwierzycie? Przygoda życia!”
Aż prychnęłam, rozcierając żel pod prysznic na swojej skórze. Dobra, spokojnie, nie ma się czym denerwować. Wszystko się z czasem ułoży. Minęło dopiero kilka dni, w końcu sytuacja się ustabilizuje.
Jak ma się ustabilizować, skoro nie umiem sobie z niczym poradzić? Skoro nie mogę pogodzić się z tym, co się stało? Jak mogę wszystkich okłamywać, jak mogę okłamywać siebie?
Nagle woda zaczęła płynąć coraz słabiej z prysznica, aż po chwili przestała płynąć zupełnie. Pogmerałam kilka razy przy kranie. Nic. Spojrzałam w górę.
Z baterii prysznicowej zwisały sople lodu. Wpatrywałam się w nie i wpatrywałam, a po mojej głowie krążyło pytanie ,,Dlaczego?”
Dlaczego nie mogłam być normalna? Dlaczego to musiało przytrafić się mnie? Chciałam, żeby ktoś jeszcze raz wykasował mi pamięć, abym nie mogła pamiętać o tym, kim jestem i co potrafię. O tym, co się ostatnio wydarzyło.
Ukryłam twarz w dłoniach, a z mojego gardła wydobył się krzyk, długi i bolesny.
Przecież ja już nigdy nie będę normalna.
Oparłam się plecami o kabinę, bo czułam, że zaraz nie utrzymam się na nogach. Gdy tylko moja skóra zetknęła się ze ścianą prysznica, zorientowałam się, że coś jest nie tak. Odjęłam dłonie od twarzy i powiodłam wzrokiem wokół mnie. Nie…
Nie, nie, nie, to się nie dzieje naprawdę. Wszystko wokół mnie zamarzło. Byłam niczym w pułapce, sięgnęłam do drzwi by je odsunąć, ale były zespolone ze sobą. Nad głową, pod nogami, wszędzie był lód. Zaczęłam zdrapywać go z drzwi, ogarnęła mną panika, bo wiedziałam, że już tego nie kontroluję, nie wiem co mam robić, nie wiem, jak poradzę sobie z tym w przyszłości. Że w końcu wymknie mi się to spod kontroli przy ludziach, że na pewno coś się stanie.
Wypadłam z kabiny, ślizgając się po łazienkowych kafelkach, chwyciłam ręcznik i okręciłam się nim, chcąc jak najszybciej stamtąd wyjść.
Ale za każdym razem, gdy moje stopy dotykały podłogi, zostawiały na niej ślady szronu.
-No co jest, do cholery?- warknęłam pod nosem, widząc jak zimno rozszerza się, pokrywając wszystko wokół mnie.
-Nie, stój, błagam, stój!- Opadłam na kolana, kładąc dłonie na podłodze i próbując cofnąć to, co spowodowałam.-Przecież już to robiłam, no…
Ale to nie ustawało, kontynuowało swoją wędrówkę i czułam się, jakbym była w jakimś złym śnie, beznadziejnej, dziecięcej bajce, że to się nie dzieje naprawdę. Dlaczego nagle przestałam uwalniać bez ograniczenia swoją moc, czemu wcześniej się to nie działo?
Usiadłam na podłodze, która już całkowicie była pokryta warstwą lodu, podciągnęłam kolana pod brodę i zamknęłam oczy.
~~
Po raz kolejny mały, zielony płomyk błądzący po moich palcach zgasł, zanim zdążył się rozpalić pełnym, stabilnym płomieniem.
Zacisnąłem pięść zirytowany. Nadal nic. Nadzieja na odzyskanie mojej mocy zniknęła wraz z Odynem.
Myślałem, że moja dawna potęga w końcu powróci. Ale ile mogłem czekać? Tygodnie, miesiące? Dni, które dotąd były dla mnie, niczym mrugnięcie oka, stały się jak rozciągnięte w nieskończoność lata.
Zniecierpliwienie pożerało mnie od środka, niszcząc moje opanowanie i spokój.
Frigga nie wychodziła z komnaty Odyna, Sygin przemykała się po kątach nie wiedząc jak ze mną rozmawiać. Byłem sam ze swoimi problemami. Nie byłoby to aż tak frustrujące, gdyby nie moja kłopotliwa niedyspozycja.
Musiałem szybko coś z tym zrobić. Ostatnia moja szansa zniknęła wraz z moim powrotem do pałacu. Chyba, że…
~~~
Gdy tylko się uspokoiłam, wszystko zniknęło. Nie powinnam była panikować, bo wtedy sytuacja jeszcze bardziej się pogarszała.
Doprowadziłam się do porządku. Włożyłam sukienkę i wysokie buty. Nie lubiłam ich, bardzo ich nie lubiłam, bo były dla mnie niewygodne. Tym bardziej, że wszędzie biegłam, pędziłam, spieszyłam się, a w takich sytuacjach raczej buty na wysokim obcasie nie były wskazane.
Westchnęłam patrząc na swoje oblicze w lustrze. Szału nie było, ale to w końcu tylko spotkanie z przyjaciółmi.
Ludźmi, którzy mieli już poukładane życia, studiowali, pracowali, mieli życiowych partnerów. I ja pośród nich, biegająca z aparatem po mieście, lecąca sobie gdzieś, nie wiadomo gdzie, bo mam taki kaprys. Kobieta z zanikiem pamięci, pochodząca z innego świata.
No i nikogo to nie obchodzi.
~~
-Znów gdzieś znikasz.
-Muszę.
Nie chciałem kolejny raz patrzeć w oczy Friggi, które były pełne zawodu. Sygin też nic nie powiedziałem. Była przyzwyczajona do moich częstych wypraw. Cokolwiek by nie mówiła i tak bym pojechał. Było mi trudno zostawiać je obie, ale tak musiałem postąpić. Należało schować dumę do kieszeni i doprowadzić wszystko do końca. Nie lubię zostawiać niezałatwionych spraw.
- Loki, jesteś potrzebny tutaj- Królowa położyła mi dłoń na ramieniu, zatrzymując mnie w pół kroku.
-Wrócę niedługo- odparłem, nadal zwrócony do niej plecami.
Szybko znalazła się naprzeciw mnie.
-Proszę, zostań.- Próbowała mi zagrodzić drogę.- Zbyt wiele straciłam. Nie chcę stracić również ciebie…- Opuściła głowę.
Nie mogłem już dłużej patrzeć na to, w jakim była stanie. Wziąłem ją w ramiona, tak jak ona kiedyś brała mnie, gdy byłem małym, bezbronnym chłopcem.
-Obiecuje, że wrócę. Wszystko będzie dobrze- pocieszałem ją, choć nie byłem co do tego do końca przekonany.- Nadejdą dobre zmiany, obiecuję.
-Zmiany- Powiedziała to z rozgoryczeniem- Cały czas mówisz o zmianach, ale nic konkretnego.-   Podniosła na mnie wzrok, lekko zaniepokojona.- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
-Zawsze wiem, co robię- odpowiedziałem trochę zirytowany.
-Synu, pamiętaj, że w ciebie wierzę. I zawsze będę wierzyć- Spojrzała mi w oczy po raz kolejny. Była zmartwiona, ale zdobyła się na blady uśmiech.
Za to ja jej nie wierzyłem. Odwróciłem się i ruszyłem na spotkanie z Nornami.
~~~
Z ulgą zdjęłam niewygodne buty, ledwo co przekraczając próg mojego mieszkania.
Nie powinnam żałować, że skorzystałam z propozycji Marthy. Spędziłam miłe spotkanie w towarzystwie przyjaciół i dopiero dzisiaj zauważyłam, jak bardzo mi ich brakowało.
 Choć wcale nie miałam ochoty na spotkanie z Brian’em. Ale był tam, pojawił się, a Martha jakoś dziwnie zapomniała mi o tym wspomnieć. To ona i jej chłopak poznali mnie z Brian’em. Tworzyliśmy całkiem fajną grupę, dopóki  się z nim nie rozstałam. A Martha i Simon tworzyli zawsze taką idealną parę.  Szkoda, że ja nie miałam takiego szczęścia, ale w sumie nigdy jakoś długo się tym nie zamartwiałam. Godziłam się z losem.
 Brian był moim pierwszym, jedynym chłopakiem, z którym byłam w poważnym związku. Mieszkaliśmy razem i myślałam, że wszystko potoczy się, jak w normalnym, zwykłym życiu: on mi się oświadczy, weźmiemy ślub, a ja mu urodzę gromadkę dzieci. No, ale zaczęły pojawiać się problemy. Zwłaszcza z gromadką dzieci i jego pociągiem do innych kobiet. Nie, nigdy w życiu mnie nie zdradził. On prostu się zakochał.
 Najbardziej brakuje nam rzeczy, o których nie wiedzieliśmy, że możemy je utracić.
Wyswobodziłam się z sukienki pachnącej jeszcze papierosami palonymi przez moich przyjaciół i szybko umyłam się, aby jak najszybciej zanurzyć się w ciepłej pościeli.
Przytuliłam się do kołdry, jak to miałam w zwyczaju. Nie wiem, skąd ten nawyk, ale zawsze lepiej mi się spało, gdy coś obejmowałam.
Był środek nocy, a ja jak głupia wsłuchiwałam się w ciszę, czekając, aż gdzieś w mieszkaniu rozlegnie się odgłos czyjś kroków.
_______________________________________________________________________________
No to mamy kolejny. Zamieściłam na początku znaczniki, aby nic wam się nie mieszało. Wiem, że wszystko mieszam i macie problem z rozszyfrowywaniem tego opowiadanie, więc mam nadzieję, że to choć trochę wam pomoże.
W ogóle ten rozdział jest jakiś nijaki. Jest za to dużo Lokiego. Nie wiem sama co mam o tym myśleć. Męczyłam się nad tym rozdziałem, może następny będzie lepszy. 
Meg jest teraz zupełnie rozmemłana, ale obiecuję, że niedługo weźmie się w garść.
Oczywiście na koniec dziękuję za wszystkie wasze komentarze. Widzę też, że was przybywa, co mnie bardzo raduje :) Dawajcie jakieś znaki, że jesteście, komentujcie, krytykujcie. Zawsze czekam na wasze opinie z niecierpliwością. 
Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję!