expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

środa, 29 października 2014

Rozdział 8



Poniedziałkowy ranek nie był dla mnie łatwy. Pomijając fakt, że musiałam wcześnie się zerwać z łóżka- a bardzo, ale to bardzo tego nie lubiłam- to wczoraj dostałam telefon z pracy i miałam dzisiaj stawić się u mojej szefowej. A jeśli ona mnie wzywa, to raczej nie oznacza to nic dobrego. Ze ściśniętym żołądkiem wyszłam z pokoju i przemknęłam szybko do kuchni. Zaraz… A tak, Lokiego już tutaj nie było. Mogłam hałasować ile wlezie, robić co mi się podoba, chodzić nago po mieszkaniu i słuchać muzyki na cały regulator. Nadeszły czasy wolności i decydowania samej o sobie. Dosyć z nakazami i zakazami.
Dlaczego więc nie mogłam się tym cieszyć? Dlaczego czegoś mi brakowało? Czemu czułam uczucie pustki? Zawsze lubiłam być sama. Nigdy mi to nie przeszkadzało. Może chodziło o to, że za szybko się przyzwyczajam. Że za szybko przywiązuję się do ludzi.
Ale do takich osób jak Loki raczej nikt normalny by się nie przywiązał.
Zamknęłam drzwi do mieszkania i weszłam do małej przestrzeni windy. Niecierpliwie spoglądałam na przesuwające się cyferki oznaczające numery pięter. Zawsze byłam niecierpliwa i zdenerwowana przed jakimiś ważnymi spotkaniami. Wreszcie winda zjechała na sam dół. Wsiadłam jak najszybciej do auta, chciałam ominąć poranne korki. Miałam jeszcze dużo czasu, ale zawsze wolałam być wcześniej. Zdenerwowanie nie pozwalało mi zostać w domu.
Sunąc przez ulice Nowego Jorku patrzyłam na ludzi przemierzających to miasto. W samochodach, na rowerach, pieszo. Do głowy przyszła mi myśl, czy oni widza mnie tak, jak ja widzę ich. Czy jestem dla nich szarym człowiekiem? Czy może jednak zauważają moja inność? W moim życiu ostatnio tyle się wydarzyło, tak bardzo się zmieniłam, tyle się o sobie dowiedziałam. Loki tak po prostu zostawił mnie ze świadomością istnienia innych krain, innych istot, tym, że ja jestem inna. I byłam na niego zła, bo czułam, ze sobie z tym nie poradzę. Moja stara rzeczywistość zaczęła jawić mi się jak sen. Jakim cudem nikt nie wiedział o Asgardzie, o Bifroście, o innych istnieniach, o bogach? Dla mnie świat stanął na głowie, dlaczego inni zachowują się, jakby nic się nie stało.
A może po prostu mi odbija. Może to wszystko mi się śniło, a jawa mieszała mi się ze snem i moją wybujałą wyobraźnią…
Z zamyślanie wyrwał mnie uporczywy pisk klaksonu. Stałam trochę za długo na światłach, które już dawno zmieniły swój kolor na zielony. Tak, zdecydowanie powinnam wrócić do rzeczywistości i zapomnieć o tym wszystkim. Choć na pewno nie było to łatwe.
~~~
-Opowiedz mi o mojej przeszłości.
-Nie wiele pamiętam z tamtych czasów.
Loki siedział na kanapie, czytał gazetę i całkowicie mnie ignorował.
-Kłamiesz.- Stałam za kanapę, uwieszona na oparciu- Po za tym byłeś przecież u Norn.
Nic na to nie odpowiedział. Po kilku sekundach się zniecierpliwiłam.
-No mów…- jęknęłam błagalnie.
-Mówił ci ktoś kiedykolwiek, że jesteś bardzo infantylna?- zapytał, nie odrywając wzroku od gazety- I denerwująca?
-Infantylna- owszem, ale nie denerwująca- fuknęłam.
Czekałam na jakąś reakcję, ale się nie doczekałam.
-No to powiesz mi, czy nie?
Rzucił z całej siły gazetą o stolik.
-Widzę, że nie dasz mi spokoju- warknął i wykręcił głowę, aby połać mi mordercze spojrzenie.
Wzruszyłam tylko ramionami, nadal kryjąc się za oparciem kanapy, niczym małe dziecko. Prychnął i odwrócił ode mnie twarz.
-W Asgardzie mieszkałaś długo-zaczął- Jako córka służby, przyjmowałaś naukę z innymi dziećmi służących mieszkającymi w pałacu. Tak jak twoi rodzice, miałaś do wykonania pewne obowiązki. Spędzałaś z nami czas tylko podczas czasu wolnego.
Zamyślił się. Irytowało mnie to, zawsze jak mi o czymś opowiadał to tak się zamyślał.
-I co?- ponagliłam go.
-Nie miałaś zbyt wielu przyjaciół. –Wreszcie kontynuował swoją historię. -Nie chciałaś… Przebywać z innymi. Byłaś chyba zbyt dojrzała, jak na swój wiek. Natomiast teraz jest zupełnie na odwrót…- Znów się odwrócił, aby posłać mi znaczące spojrzenie. Gdy się odwrócił, natychmiast wytknęłam na niego język.-Tylko…- Znów przerwał.
-Tylko?- Znowu to samo. Owszem, byłam niecierpliwa, ale chciałam też jak najszybciej dowiedzieć się jak najwięcej o swej przeszłości.
Znów na mnie spojrzał, tym razem uważnie.
-Cały czas się za mną wlokłaś.
-Co?- Speszyłam się i jeszcze bardziej ukryłam się za oparciem kanapy.
-Tak, bez przerwy. Zwłaszcza jak byłaś młodsza. Potem przestałaś, ale widziałem, jak nadal mnie obserwujesz.
-Serio?- Czułam się coraz bardziej zawstydzona i upokorzona. W jego oczach byłam pewnie małym uciążliwym, denerwującym dzieciakiem.
-Tak. Gdy byliśmy dziećmi, to…- Pokręcił głową- To głupie opowiadać o dzieciństwie, które ma tak małe znaczenie w naszym życiu.
-Wcale nie- zaprzeczyłam- Czy my… byliśmy przyjaciółmi?- zapytałam cicho, obawiając się tego, jak zareaguje.
Oczywiście spojrzał na mnie kpiąco.
-Nie mogę uwierzyć, jak bardzo bezczelna jesteś. Nie zadawałem się z potomkami służby. Tej ,,relacji”- podkreślił to słowo z sarkazmem- nie można było nazwać przyjaźnią, po prostu zmuszałaś mnie, abym spędzał z tobą czas.
Zamilkliśmy oboje. Zanik pamięci nie był niczym miłym, ale w takich sytuacjach cieszyłam się, że nie pamiętałam niektórych rzeczy.
-Potem… Po prostu zniknęłaś.- Drgnęłam na dźwięk jego głosu. Myślałam, że już skończył opowiadać.- Nie wiedziałem, co się z tobą stało. Pewnego dnia po prostu nie pojawiłaś się wśród bawiących się dzieci. Pytałem… Odyna, ale nie odpowiadał.
Jakieś dziwne ciepło rozlało się w moim sercu.
-Pytałeś o mnie?- Nie potrafiłam ukryć w głosie przyjemności, którą sprawiły mi słowa Lokiego.
- Po prostu byłem ciekawy.- Bezlitośnie ugasił resztki mojego entuzjazmu.- Gdy niedawno dowiedziałem się kim jestem- kontynuował- Udałem się do Norn. I wtedy dopiero zrozumiałem, co się wtedy wydarzyło. Koniec.- Wstał z kanapy i wyszedł na balkon, zostawiając mnie samą ze swoimi myślami i pytaniami nadal kłębiącymi się w głowie. Mój wzrok tylko za nim podążał.
~~~
-Jak miałam na imię?
-Co?- zapytał, unosząc jedną brew do góry.
-No… zawsze tak miałam na imię?- zapytałam znad filiżanki parującej kawy. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, ja z kolanami pod brodą, a Loki oparty o oparcie krzesła z założonymi rękami.
-Nie pamiętam.
-Jak to nie pamiętasz?- byłam autentycznie zdziwiona. Powieka nawet mu nie drgnęła, gdy to mówił.
-Po prostu. Twoje imię wyleciało mi z pamięci.-Trzymał się swojej wersji.
-Nie możliwe.- Pokręciłam głową, nie wierząc w jego słowa. Rozumiem, że mogło minąć wiele lat. Ale skoro mnie rozpoznał, znał moja przeszłość, to dziwne było, że nie pamięta najbardziej podstawowej informacji. Naprawdę byłam ciekawa, jakie imię nadali mi rodzice. Wątpiłam, że nadali mi takie zwykłe, ziemskie imię jak ,,Megan”.
-Może byłaś bezimienna- zakpił.
-Bardzo śmieszne- prychnęłam i gwałtownie napiłam się kawy, okropnie parząc sobie język, co spowodowało moje jeszcze większe rozdrażnienie.
-Powinnaś wiedzieć takie rzeczy.
-Już mówiłam- wycedziłam, tłumiąc zirytowanie- Nikt nic o mnie nie wiedział. Gdy trafiłam do domu dziecka, miałam 16 lat, znaleziono mnie w jakimś zaułku, bez dokumentów. Jedynie akt urodzenia, który był prawdopodobnie fałszywy. Potem dokopali się, że na moje nazwisko jest zapisane to mieszkanie i mam konto w banku. Tyle, koniec bajki.- Pociągnęłam kolejny łyk napoju, tym razem ostrożnie i powoli.
-Mało barwny życiorys- skomentował. Patrzył na mnie pogardliwie, jakby była od niego głupsza. Przecież to nie była moja wina, że moje życie tak wyglądało. Raczej jego ojca, ale o tym jakoś dziwnie nie pamiętał.
-Rzeczywiście- warknęłam- Po za tym, że musiałam sama sobie poradzić ze stworzeniem nowego życia.- Zacisnęłam usta i wbiłam wzrok w kawę w moim kubku.
Nie było to do końca prawdą, bo wiele osób mi w tym czasie pomogło. Ale tego bóg nie musiał wiedzieć.
~~~
Usiadłam na łóżku, wpatrując się w ścianę ponad wezgłowiem. Na fioletowej powierzchni wisiały biało czarne oraz kolorowe odbitki, przyklejone do niej taśmą klejącą. Na zdjęciach byłam ja ze swoimi przyjaciółmi, oni sami, nasze wspólne spotkania, wycieczki. Lubiłam patrzeć na ten kolaż, ale zostały w nim puste miejsca, których na razie nie chciałam zaklejać. Chyba nie byłam gotowa. I tak był na tych kilku zdjęciach, nie chciałam go nienawidzić i wycinać go, nie chciałam tez niszczyć fotografii.
Chwyciłam aparat, wcisnęłam włącznik i ekran rozświetlił się ostrym, jasnym blaskiem. Przewijałam zdjęcia, sprawdzając czy są takie, które można zamieścić na ścianie przede mną.
Nagle natrafiłam na zdjęcia, o których jakimś cudem zapomniałam.
Był na nich Loki. Jego twarz zawsze była taka dumna. Z pogardą patrzył w obiektyw. Był ciekawy tego, co robię, więc namówiłam go na kilka fotografii. Niektóre z nich były robione z zaskoczenia. Uważałam, że to na nich bóg wygląda prawdziwie. Nawet namówiłam go na zrobienie kilku zdjęć ze mną. Byłam typowym fotografem- nie byłam ani trochę fotogeniczna. Ale te zdjęcia wyjątkowo mi się podobały. Na jednym z nich, Loki był wyraźnie zdenerwowany, na drugim niezadowolony, na trzecim tylko zirytowany.
Koniec. Tyle mi pozostało. Powinnam je usunąć. Były świadectwem tego, że to, co mi się przydarzyło nie było snem. A chciałam, aby to był sen.
W pewnym momencie mój palec przypadkiem przesunął się po przycisku i na ekranie ukazało się jeszcze jedno zdjęcie.
Nie pamiętałam, ile zdjęć zrobiłam tamtego dnia, widocznie jeszcze jedno się przyplątało. Było jednak inne. Na nim Loki nie był ani niezadowolony, Anie nie patrzył pogardliwie w obiektyw. Patrzył na mnie.
Oczy miał lekko przymknięte, a usta wyginały się w… Nie, to raczej złudzenie ekranu. Patrzył normalnie, może trochę melancholijnie, ja za to szczerzyłam się do obiektywu, właściwie nie wiedząc dlaczego. Chyba bawiło mnie wtedy rozdrażnienie boga podczas robienia wspólnych zdjęć…
Przyłapałam się na tym, że uśmiecham się, patrząc na tą fotografię. Natychmiast wyłączyłam aparat.
Ciszę w mieszkaniu przerwał dzwonek do drzwi. Aż odskoczyłam i od razu zerwałam się z materaca. Potrąciłam przy tym szafkę nocną, z której spadł stos książek, który zawsze leżał przy moim łóżku. Nie miałam czasu nich pozbierać,  pędziłam z bijącym sercem, aby otworzyć drzwi.
~~~
-Co ty czytasz?- Popatrzyłam z przestrachem na lekturę, którą czytał Loki, siedząc na kanapie i nie kryjąc się z tym, w czym się zaczytał.
- Książkę- odpowiedział ze stoickim spokojem.
-No ja widzę…- Stałam zamurowana, nie wierząc w to co widzę.
-Bardzo ciekawe pozycje trzymasz u siebie w domu- uśmiechnął się kpiąco, nie odrywając wzroku od stron książki.
-T-to prezent, dostałam na 21 urodziny.- Speszyłam się, właściwie to miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Z pośród tylu ciekawych pozycji w mojej domowej acz obszernej bibliotece, musiał wybrać właśnie to. Miałam tyle, o wiele bardziej zajmujących książek- od Szekspira, po Tolkiena. Ale nie, musiał natknąć się na to cholerstwo.- M-moi przyjaciele mają poczucie humoru…
Oj, mają. ,,50 twarzy Greya” to rzeczywiście jeden, wielki żart. Grafomański, nudny i głupi.
-Oczywiście.- Z jego twarzy nie znikał ten, tak denerwujący mnie, uśmieszek, mający w sobie coś lubieżnego.
-Nie mogłeś wybrać czegoś innego?- zapytałam zrozpaczona, nie wiedząc, jak odzyskać twarz. – Mam o wiele więcej ciekawszych książek.
Loki zupełnie nie zwracał na mnie uwagi, jawnie mnie ignorował.
-Nie czytaj tego.- Podeszłam do niego i próbowałam wyrwać mu książkę z rąk, ale oczywiście nie dałam rady. Schował książkę za sobą, tak, bym nie mogła jej dosięgnąć.
- Już za późno. Przeczytałem już połowę. Wiesz, jak wciąga? Ludzie mają naprawdę ciekawą wyobraźnię.- Wciąż się uśmiechał, gdy ja bezskutecznie próbowałam dorwać się do świńskiego czytadełka.
-Dawaj to- wydyszałam przez zęby. Siedziałam na kanapie obok Lokiego, obłapiając go rękami, aby sięgnąć za jego plecy. Czułam się naprawdę niezręcznie i idiotycznie.
-Nie, nie ma mowy- Loki był wyraźnie rozbawiony moim zachowaniem- Swoją drogą, naprawdę ciekawe rzeczy są tu opisane. Może…- Dalej się ze mną siłował- Wykorzystam wiedzę opisaną tutaj w prawdziwym życiu?
Odskoczyłam od niego jak oparzona.
-Zboczeniec- wydusiłam.
-Na pewno nie na tobie- powiedział z przekąsem i wrócił spokojnie do lektury.
Na szczęście potem już nie wracał do tej książki i zajął się o wiele bardziej ambitną literaturą.
~~~
Nie popatrzyłam nawet przez wizjer, gorączkowo zaczęłam otwierać zamki i otworzyłam drzwi, prawie uderzając nimi o ścianę przedpokoju.
-Cześć. Spokojnie, nie musisz tak pędzić mi na spotkanie- Powitał mnie uśmiech mojej przyjaciółki, Marthy.
- A… Cześć.- Zmusiłam się, aby odpowiedzieć jej uśmiechem. Czasem powinnam się ogarnąć.
Wpuściłam ją do mieszkania i odebrałam od niej kurtkę, wieszając ją w szafie w korytarzu.
-Ostatnio nie miałyśmy czasu się spotkać, co?- Weszła do salonu i omiotła go wzrokiem. Ożywiła się, gdy zobaczyła na stoliku olbrzymią paczkę żelków. Obydwie obsesyjnie potrafiłyśmy się nimi objadać.
-No, miałam ogrom pracy…- Usiadłam obok niej na kanapie i poszłam w jej ślady, biorąc z paczki całą garść słodyczy.
-Myślałam, że już nie bierzesz tych przypadkowych, dodatkowych zleceń?- zapytała, nie przerywając pałaszowania żelkowych miśków.
- Biorę- westchnęłam. Nie było to do końca kłamstwo- Utrzymanie mieszkania i samochodu nadal kosztuje tak samo dużo. A w redakcji nie palą się do dania mi podwyżki.
- Może spytam Simona, czy u niego w firmie kogoś nie potrzebują?
-Dzięki.- Uśmiechnęłam się do Marthy- Ale nie miałam dawno praktyki z grafiki, nie chcę znów zaczynać od zera. Po za tym, nie mam zamiaru wykorzystywać twojego narzeczonego.
-Daj spokój.- Poklepała mnie po ramieniu- Może warto spróbować?
-No nie wiem…- Nie byłam przekonana. Wepchnęłam do ust kolejnego żelka.
- Przyznaj się, pewnie nadal czekasz na swoją szansę, co? Na jakieś super mega wielkie zlecenie?- Trąciła mnie łokciem w bok.
-Taak, oczywiście. - Uśmiechnęłam się. Kiedyś planowałyśmy z Marthą, że będziemy super popularnymi fotografkami, robiącymi wyłącznie artystyczne zdjęcia, które potem będą pokazywali w galeriach na całym świecie. Marthcie udało się zostać fotografem mody, robiła też zdjęcia portretowe. Ja też nie mogłam narzekać, zawsze marzyłam, żeby zostać reporterką, ,,fotografem ulicy”. Ale praca mojej przyjaciółki była o wiele lepiej płatna- Chyba właśnie mi się takie trafiło. Napijesz się czegoś?- Przypomniałam sobie o dobrych manierach i wstałam z kanapy.
-Tak, możesz mi nalać wody.
Pokiwałam głową i ruszyłam do kuchni.
-Słuchaj, a może tu chodzi o coś innego? O jakiegoś faceta?- zapytała, nadal siedząc na kanapie. Spojrzałam ze zdziwieniem w jej stronę, a ona poruszyła znacząco brwiami. Parsknęłam śmiechem.
- Tak, ci ustawiają się do mnie drzwiami i oknami. A tak na serio, chyba wybiorę się pewnego razu do ciebie na jakąś sesję. Wreszcie pooglądam sobie jakieś gołe klaty, bo na razie żaden mężczyzna nie jest skory, aby się przede mną obnażać.- Obydwie parsknęłyśmy śmiechem. Co prawda jeden mężczyzna paradował całkiem niedawno w moim mieszkaniu pół nago.
Ścisnęłam nerwowo szklankę z wodą dla Marthy.
-Zapraszam serdecznie, u mnie gołych klat zawsze pod dostatkiem.- Martha cały czas się śmiała, na szczęście nie zwróciła uwagi na moje nagłe spięcie.- Ale mam radę, jak zaspokoić twoją desperację- powiedziała, gdy wreszcie opanowała się i mogła normalnie oddychać.
Spojrzałam na nią pytająco. Podniosłam szklankę i usłyszałam ciche puknięcie. Spojrzałam w dół.
Woda zamarzła. Lód rozsadził szkło. Nie wiedząc, co zrobić w pierwszej chwili, po prostu upuściłam naczynie na podłogę.
-Co ty robisz?- Stół w kuchni skrył przed moją przyjaciółką to, co przed chwilą zrobiłam. Zobaczyłam, jak Martha wstaje, aby dowiedzieć się, co też się stało.
-Nic, nic, nic!- Machnęłam ręką, aby powstrzymać ją, a w myślach prosiłam, aby lód jak najszybciej się rozpuścił.- Tylko zrzuciłam szklankę, już sprzątam!
Szybko pozbierałam stłuczone szkło, wytarłam podłogę i tym razem szybko, bez zakłóceń udało mi się donieść wodę do mojego gościa.
-No a w ogóle to o jakim zleceniu mówisz?- zapytała, odbierając ode mnie szklankę. Pociągnęła łyk i spojrzała na mnie wyczekująco.
-Eh… Takie tam, w sumie nic szczególnego. –Uśmiechnęłam się i machnęłam ręką.
-To znaczy?- Odstawiła naczynie i przysunęła się do mnie. Poczułam się nieswojo. Głupio mi było o tym mówić, bo i moja decyzja była spontaniczna i nie do końca przemyślana. Ale było to moje marzenie i nie mogłam przegapić takiej szansy.
-Emm… Widzisz… Dostałam bardzo dobrą propozycję. Idealną wręcz, spełnienie moich marzeń. Otóż- wzięłam głęboki wdech.- Jadę do Donbasu. Na Ukrainę. Jako reporter.
Oczy Marthy prawie wyszły z orbit. Przez chwilę jej usta poruszały się bezgłośnie, jakby głos zamarł jej w gardle.
-Oszalałaś.- W końcu zdołała się odezwać.
-Nie, nie oszalałam- potrzasnęłam przecząco głowa, ale zaraz podniosłam wzrok na moją przyjaciółkę- A wiesz, może jednak oszalałam.
-Jesteś głupia. Zastanowiłaś się chociaż przez chwilę? Przecież tam… tam… Tam jest wojna! Strzelają, spuszczają bomby! – Zaczęła wymachiwać gorączkowo rękami.
-Wiem.- Co prawda, nie byłam jeszcze pewna tej decyzji. Zgodziłam się na propozycję naczelnej, to było spełnienie moich marzeń, kolejny szczebel kariery zawodowej. Jednocześnie była to ucieczka od problemów i bardzo dobrze wiedziałam, że zachowuję się jak dziecko. Ale przed moją przyjaciółką grałam opanowaną i pewną swoich decyzji.
-Chyba nie do końca-burknęła
-Daj spokój.- Przysunęłam się do niej jeszcze bardziej, ale wzrok utkwiłam w oknach na przeciw nas.-Przecież wiesz, że to kocham. Nie pamiętasz, jak się śmiałyśmy, że chcemy być jak Bractwo Bang Bang? Dostać Pulitzer’a i być sławne?
-Owszem, pamiętam.-Nadal była naburmuszona i niepocieszona.- Ale to były tylko nierealne marzenia i…
-Które teraz stają się realne- przerwałam jej.
-Dobrze, ale sama dobrze wiesz, że to nie jest takie piękne, jak się wydaje! Myślisz, że czemu tak mało ludzi chce tam jechać? To drugi koniec świata…
-Nie przesadzaj- znów jej przerwałam. Zgromiła mnie wzrokiem.
- Przecież wiesz, że to tak nie działa. Nie na tym to polega. Podróż tam to ogromne ryzyko. To nie jest zabawa w fotografów, w sławę i pieniądze. Tam jest wojna. I nie wszyscy wychodzą z niej cało...- Dokończyła cicho.
Oczywiście, że o tym wiedziałam. Wiedziałam, że to nie jest zabawa. Nie byłam głupia.
-Kilku dni tam nie wytrzymasz- szepnęła, wpatrując się w podłogę.
Oparłam głowę na jej ramieniu.
-Wiem.
-To po co ta jedziesz? Jaki jest powód?- złapała mnie za rękę.
-Po prostu… Chcę coś zrobić. To dla mnie szansa. Nie żarty, nie zabawa. Szansa.
Martha przytuliła mnie bardzo mocno.
_____________________________________________________________________________
Bractwo Bang Bang- Film oparty na faktach.
W latach 1990-1994 czterech fotografów z RPA: Ken Oosterbroek, Greg Marinovich , Kevin Carter  i João Silva tworzy Bang Bang Club. Utrwalają oni na zdjęciach sceny walk rozgrywających się na ulicach w momencie upadku apartheidu.

Wybaczcie za wszelkie błędy, ale i mnie dopadła epidemia i leżę chora w łóżku :/ A miałam nadzieję, że się uchowam...
Ten rozdział jest... średni. Od teraz będą pojawiały się retrospekcje i fragmenty z perspektywy Lokiego, mam nadzieję, że się nie pogubicie. Od początku to planowałam i nie będę tego zmieniać. Nie będzie to trwało długo, więc mam nadzieję, że to przetrzymacie. 
Meg jest strasznie głupia. Coś jej nie wychodzi i od razu zachowuje się jak dziecko... Co za kobieta. Chyba problemy ją przerosły....
Jak zawsze dziękuję za wszystkie wasze komentarze. Podtrzymujecie mnie na duchu, motywujecie do dalszej pracy i wytykacie błędy, które staram się poprawiać i mam nadzieję, że moje opowiadanie powoli, powoli będzie coraz lepsze. Liczba wejść, znowu wzrosła. Dla niektórych to mało, dla mnie ponad 2 tysiące wejść to liczba niewyobrażalna. Jeszcze raz dziękuje i zachęcam do komentowania- zwłaszcza, jeśli coś wam się nie podoba.
Pozdrawiam!

wtorek, 14 października 2014

Rozdział 7



Po nocy spędzonej na kanapie przyszła mi do głowy myśl, jak właściwie Loki wytrzymywał na niej. Ja rano nie wstałam. Ja się zsunęłam z kanapy. I zaczęłam pełznąć w stronę łazienki. Zatrzymałam się mnie więcej na granicy miękkiego dywanu, opierając policzek o zimne panele. Zaraz sobie przypomniałam, że Loki jest ranny i wypadałoby do niego zajrzeć. Z trudem podniosłam się z podłogi. Musiało to wyglądać naprawdę komicznie, dobrze, że ten socjopata mnie nie widział, miałby ze mnie polewkę do końca życia.

Wykonałam kilka skłonów i przysiadów, jednak wcale się od tego lepiej nie poczułam. Byłam okropnie poskręcana. Jeszcze nie do końca przytomna położyłam dłoń na klamce i weszłam do sypialni.

Bóg już nie spał.

-A co z ciebie taki ranny ptaszek?- zaczepiłam go, wyciągając z szafy jakąś koszulkę, bo właśnie sobie uświadomiłam, że jestem półnaga.

-Ptaszek żaden, ale ranny- owszem- odpowiedział słabym głosem.

Od razu doskoczyłam do łóżka i pochyliłam się nad nim.

-Co ci jest?- Właściwie nie musiał odpowiadać, bo gdy tylko odkryłam pościel, zobaczyłam zakrwawiony opatrunek.

-Chyba rana się otworzyła- odpowiedział i syknął, gdy jej dotknęłam.

-Poczekaj, dobrze?- Popędziłam w stronę wyjścia.

-Nigdzie się nie wybieram- usłyszałam za sobą.

I znów proces się powtarzał. Wpadłam do łazienki i zauważyłam, że mój zapas bandaży gwałtownie zmalał. Została mi już ostatnia rolka. Potem zamoczyłam czyste ręczniki i wróciłam do Lokiego.

Natychmiast zdjęłam mu stary opatrunek i znów przemyłam ranę. Zaczęła krwawić, ale nie tak bardzo, jak wczoraj.

Po jej oczyszczeniu, położyłam na niej dłonie.

- Nie rób tego.- Loki zaprotestował, ale ja już zamknęłam oczy i zaczęłam recytować czar. Stało się to, co poprzednim razem: wydobywający się chłód spod moich palców, kompletnie się zatraciłam, nie odczuwając żadnych bodźców zewnętrznych. Był tylko chłód i mój głos.

To wszystko nagle przerwał ból w nadgarstku. Wybudziłam się niczym ze snu i otworzyłam oczy. Palce Lokiego wbijały się w przegub mojej dłoni. Wyrwałam się i zaczęłam rozmasowywać rękę. Po uchwycie boga, na skórze zostały mi czerwone pręgi.

-Co ty robisz? -fuknęłam na niego, nie przerywając rozcierania bolącego miejsca. Zaskoczyła mnie jego nagła reakcja.

- Co ja wyprawiam? Co ty wyprawiasz?!- Wyrzucał z siebie słowa ze złością. Gromił mnie wzrokiem, jakbym zrobiła coś niewłaściwego.

-Przecież dobrze się czuję- odparłam- Natomiast ty wręcz przeciwnie. Próbuję ci pomóc, więc jeśli nie chcesz okazać mi choć odrobiny wdzięczności, to przynajmniej nie przeszkadzaj.- Wstałam z łóżka, zaciskając pięści ze złości. Byłam rozdrażniona i rozgoryczona.

-Słuchaj, nie będziesz…

-Daj mi działać, uszanuj mój wysiłek!- Przerwałam mu. Słowa niekontrolowanie zaczęły wypływać z moich ust. Przestałam się powstrzymywać, jak zwykle zbyt szybko się zdenerwowałam- Tyle dla ciebie poświęciłam i co mi po tym? Nic! Robię wszystko, czego ode mnie wymagasz. Było mi wszystko jedno, ale teraz już nie jest! Zaczynam żałować, że cię poznałam, poddałam ci się i nie zostawiłam tam, rannego, żebyś się wykrwawił!

Nie czekałam na to, co powie, na jego reakcję. Może i powiedziałam o kilka słów za dużo, ale należało mu się. Do tej pory musiałam wszystko w sobie tłumić. A teraz wreszcie mogłam wykrzyczeć mu w twarz to, co czuję, co pewnie i tak go nie obchodziło.

Z impetem zatrzasnęłam drzwi za sobą i kopnęłam ze złości, stojący na mojej drodze, fotel, który przesunął się ze zgrzytem po panelach, zostawiając w nich rysę.

Opadłam na kanapę i oparłam głowę na kolanach.

Dlaczego ten idiota nie mógł docenić tego, co dla niego robię? Moja frustracja chyba w tym momencie sięgnęła granic. Tak bardzo się starałam, nawet nie wiem dlaczego. Chciałam, żeby traktował mnie jak równą sobie, przecież byliśmy tacy sami…

Nie, nie byliśmy. Łączyła nas tylko ta sama rasa, to samo miejsce pochodzenia.

Złapałam się oparcia kanapy i wstałam z niej. Powinnam przestać się nad sobą użalać. Od początku było wiadomo, że ja nie jestem dla niego kimś ważnym.

Powinnam odrzucić to od siebie i do niego wrócić. Przecież potrzebował mojej pomocy. Już miałam iść do niego, ale coś mnie powstrzymało.

Do cholery, niech się trochę pomęczy. Dlaczego mam być na każde jego zawołanie? Nie, koniec z tym.

Teraz powinnam zrobić coś dla siebie.

Udałam się do łazienki, aby wziąć upragniony prysznic. Zmyłam z siebie resztki zaschniętej krwi, umyłam porządnie włosy. Tego mi było trzeba, letniej wody, która wreszcie rozluźniła moje napięte mięśnie.

Wytarłam się do sucha, nałożyłam na siebie lekki, czarny szlafrok i poszłam do kuchni. Powinnam przygotować coś do jedzenia. Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie obok lodówki i z zaskoczeniem odkryłam, że było południe. Dobrze, że dziś niedziela. Nie mogłabym pójść tak po prostu do pracy po tak wielu atrakcjach. Każdy musiałby ochłonąć.

Szybko pochłonęłam przygotowany przez siebie omlet, natomiast Loki musiał zadowolić się rosołem z kostki. Tak, robiłam mu obiad. Żenujące z mojej strony. Powinnam się na niego wypiąć i koło łóżka zostawić miskę z wodą i suchy chleb, jak psu.

Podczas gdy zupa się gotowała, ja wślizgnęłam się cicho do sypialni, musiałam się ubrać. Na całe szczęście, bóg zasnął. Przynajmniej tyle dobrego. Rozsunęłam, jak najciszej mogłam, drzwi szafy i wyjęłam czyste ubranie. Wyszłam z pokoju tak samo cicho, jak weszłam i ubrałam się. Potem rozczesałam jeszcze wilgotne włosy i sprawdziłam, czy zupa jest już gotowa.

Po jakimś czasie mogłam już nalać gorący obiad do miski. Wpatrywałam się w rosół z napięciem i biłam się z myślami- iść czy nie iść. Jak widać, nie mogłam zdecydować się nawet w kwestii podania Lokiemu zupy pod nos. Jak cudem więc miałam zdecydować czy udać się z nim do Asgardu czy nie?

-Ekhm- odwróciłam się na dźwięk jego głosu.

-Co tu robisz?- warknęłam i ruszyłam w jego stronę- Miałeś leżeć…

-Dobrze się czuję- odparł.

Miałam dość jego kaprysów.

-Nawet raz nie możesz mnie posłuchać, co?

-Już się nasłuchałem wystarczająco. Po za tym, sama zobacz- zaczął odwijać bandaż. Przybrałam zniecierpliwioną postawę i czekałam ukrywając, jak bardzo ciekawi mnie to, co zaraz miałam zobaczyć. Zdziwiłam się na widok tego, co ujrzałam- po głębokiej ranie, przechodzącej na wylot, została tylko cienka, różowa szrama. Oglądałam żebra Lokiego pod wszystkimi kątami- rana od jednego końca do drugiego była niemal całkowicie zagojona.

-To twoja zasługa.- Podniosłam wzrok na boga, ale na jego twarzy nie zauważyłam kpiącego ani ironicznego uśmiechu. Wyglądało na to, że mówił szczerze.

-Eee tam…- Machnęłam lekceważąco ręką, zaskoczona jego wypowiedzią. Czy on mnie pochwalił?

Staliśmy tak przez chwilę naprzeciw siebie i patrzyliśmy w podłogę.

-No dobra, teraz coś może zjesz, a potem się wykąpiesz. Siadaj- Skinęłam dłonią w stronę kanapy i poprawiłam nerwowo kołnierzyk swojej koszuli, czując, jak zaciska się wokół mojej szyi.

- Oczywiście.- Loki wyminął mnie i usiadł.

Przyniosłam miskę i łyżkę. Postawiłam zupę na stole a łyżkę chwyciłam w dłoń i nabrałam na nią trochę płynu, nie myśląc za bardzo, co robię.

-Co ty wyprawiasz?- Zerknęłam na Lokiego, który patrzył na mnie skonsternowany.

Zwróciłam oczy na zupę a potem na łyżkę trzymaną w dłoni.

-No właśnie, co ja robię?- Patrzyłam się na nią głupkowato.

-Sam sobie poradzę.

Odłożyłam szybko łyżkę i podsunęłam obiad Lokiemu, jednocześnie odsuwając się na sam skraj kanapy.

W milczeniu patrzyłam jak je, czekając aż skończy.

-Chcesz jeszcze?- zapytałam, gdy tylko opróżnił miseczkę. Tak, pytaj się go jeszcze, idiotko, czy chce więcej. Usługuj mu i skacz dookoła niego. Na pewno zmieni wtedy o tobie zdanie.

Pokręcił przecząco głową. Szybko więc posprzątałam, wrzuciłam brudne naczynie do zmywarki i ruszyłam do łazienki. Tak, znowu chciałam mu pomóc.

-A ty gdzie idziesz?- Zatrzymałam się w połowie kroku, słysząc pytanie boga.

-No… Pomóc ci…- wydukałam.

-Chcesz wziąć ze mną kąpiel?- Posłał mi lubieżny uśmiech.

Usta zacisnęłam w wąską kreską, maskując swoje zawstydzenie. Jak on śmiał. Faktycznie, po co ja mu pomagałam, skoro potem jestem raczona takimi komentarzami.

-Nie o to mi chodziło- wycedziłam- Skoro poradzisz sobie sam…- Nie czekając na jego odpowiedź, obróciłam się na pięcie i weszłam do swojego pokoju.



Doprowadziłam swoje łóżko do porządku- pościel, prześcieradło były przesiąknięte krwią.

Właśnie skończyłam zakładać świeżą poszewkę na poduszkę, gdy do sypialni wszedł już czysty i pachnący Loki.

-Jak widzisz, dałem sobie radę- oznajmił bez ogródek, rozkładając ręce, w geście zaprezentowania się.

-Świetnie- odparłam, poprawiając kołdrę i starając się zachować bezbarwny głos.

Bóg podszedł do mnie i poczekał, aż przestane zajmować się pokryciem łóżka.

-Słuchaj- zaczął. Nie zwróciłam na niego uwagi, nie przerywałam swojego zajęcia- Jestem zły, bo wcale nie chcę, abyś tyle dla mnie poświęcała. Nie odwdzięczę ci się tym samym. Mam jeden cel i to on jest ważny.

-Po trupach do celu…- skomentowałam cicho i odwróciłam się do niego. Patrzyłam mu w oczy i szykowałam się na to, ze zaraz usłyszę prawdę. Że jestem tylko narzędziem.

-Nie do końca- zaprzeczył- Zrobię wszystko, aby nic ci się nie stało.

W pewnej chwili myślałam, że mówi to z troski o mnie, ale zaraz się opamiętałam. Nie trudno można było domyślić się jego prawdziwych pobudek.

-Musisz mnie bezpiecznie odstawić do Asgardu- wypowiedziałam swoje myśli na głos, z goryczą. Nie musiał nic mówić. Widziałam to w jego oczach.

-Mogę cię zapewnić, że będę o ciebie dbał. Nie pozwolę, abyś się źle czuła w Asgardzie. Bez mojej zgody nikt cie nawet nie tknie.- Gdy to mówił, jego dłoń odnalazła moją. Jego szczupłe palce ścisnęły moje, a jego dotyk sprawił, że ogarnął mną spokój- Jak już mówiłem, mam jeden ważny cel. Ale teraz to ty jesteś najważniejsza.

Jego słowa mamiły mnie, jego spokojny, miękki głos wpływał do moich uszu i otulał mnie, sprawiając, że naprawdę czułam się najważniejsza. Najważniejsza, dla niego…

Odchrząknęłam i wysunęłam dłoń z jego uścisku.

Jestem dla niego najważniejsza. Tuż po zamiarze zniszczenia Jotunheimu, zauważyłam z rozgoryczeniem.

Ale te słowa nadal kołatały mi się po głowie. ,,Jesteś dla mnie najważniejsza”- tak powiedział. Powiedział też ,,teraz”. A co będzie potem?

-Chyba została nam do wyjaśnienia jeszcze jedna sprawa-powiedziałam, przerywając swoje rozmyślania.

-Owszem- przytaknął- Ale to długa historia- wskazał ręką, abym usiadła. Zrobiłam to, a on zajął miejsce obok mnie.

-Kim był ten mężczyzna, podający się za twojego brata?- zapytałam, wlepiając wzrok w podłogę.

-On nie podawał się za mojego brata jest nim –westchnął- najlepiej opowiem ci wszystko od początku.- On także nie patrzył w moją stronę. Czekałam w napięciu, aż wreszcie zacznie.

-Odyn miał trzech synów: Baldura, Hodura i Thora. No i mnie… Adoptowanego syna.- wypowiedział to z wyraźną goryczą w głosie. -Hodur to ten, który nas zaatakował. Jest zły, przybył, aby się na mnie zemścić. Na pewno chce odebrać mi tron. Wiele lat temu ukrył się w Wanaheimie, gdyż ściga go Wali.

-Ale…- Nadal nic nie rozumiałam- Czemu chce się zemścić? Odebrałeś mu tron siłą? Kim jest Wali i czemu go szuka?- wyrzucałam z siebie pytania, jedno po drugim.

-Hodur jest najmłodszym z rodzeństwa. Skoro Baldur i Thor nie żyją, ja jestem władcą.

-Czemu więc chce się na tobie zemścić?- cedziłam słowa, ponownie zadając pytanie.

Loki przez kilka sekund nic nie mówił. Usłyszałam, jak głośno wciągnął powietrze.

-Zmusiłem Hodura… podstępem… aby zabił Baldura.

Te słowa przez chwilę krążyły w powietrzu, aby w końcu opaść i dotrzeć do mojej głowy.

-Co?- zapytałam zdławionym głosem.

-To było wtedy, gdy dowiedziałem się, iż nie jestem synem Odyna. Byłem zły, zrozumiałem, że nigdy nie zdobędę tronu. Mimo tego, że Thor był lekkomyślny a Baldur zbyt beztroski. Mimo tego, że byłem starszy od Hodura. Odyn mi wykrzyczał prosto w twarz, że nigdy nie dopuści do tego, abym przejął po nim tron. W chwili złości… obmyśliłem intrygę…

Baldur miał sny, zwiastujące jego śmierć. Gdy Odyn i Frigga się o tym dowiedzieli, kazali przysiąc wszystkim stworzeniom, przedmiotom, bogom, ze nie skrzywdzą Baldura. Lecz ja, pod postacią kogoś innego, dowiedziałem się od królowej, że ktoś nie złożył tej przysięgi. Była to jemioła. Zrobiłem z niej strzałę i sprawiłem, aby niewidomy Hodur użył jej. To ja go nakierowałem. Lecz wina spadła na niego.

Odyn zdenerwował się i wysłał za nim zabójcę, Walego. Hodur skrył się więc w Wanaheimie.

Jednak potem Wszechojciec dowiedział się prawdy od Norn. Odebrał mi moc… A potem umarł. Jego serce nie wytrzymało, stracił swoich trzech najukochańszych synów…- zakończył z ironią w głosie.

Słuchałam tych słów, ale nadal do mnie nie dochodziły. Wpatrywałam się w podłogę i nie mogłam nic powiedzieć. Nie mogłam oddychać. Cisza aż raniła mnie, przeraźliwy pisk rozsadzał mi czaszkę.

-Chciałem… -Głos Lokiego przerwał to bolesne odczucie- Chciałem odkupić swoje winy. Gdy tylko dowiedziałem się o tobie i twojej mocy… -Urwał, gdy wstałam gwałtownie. Dłonie mi się trzęsły. Coś nie pozwalało mi na niego spojrzeć, powiedzieć choć słowo. Ale czułam, ze coś się zbliża- to uczucie szło wzdłuż mojego ciała, aby w końcu znaleźć ujście. Zwróciłam oczy na Lokiego. Wzięłam głęboki wdech.

-W ilu kwestiach jeszcze mnie okłamałeś? O czy mi nie powiedziałeś?- zaczęłam spokojnie, ale czułam, że tylko krok dzieli mnie od furii- A Thor? Jego też zabiłeś?!- Bóg nie odpowiadał, a ja traciłam nad sobą kontrolę- Odpowiedz! Czemu?! Po co?! Jesteś… jesteś… Kłamcą i mordercą!- Nie mogłam dłużej przebywać w jego towarzystwie. Sprawiało mi ból patrzenie na niego. Jak on mógł?

Wypadłam z pokoju, trzaskając drzwiami. Dyszałam z wściekłości. Nie wiedziałam czy uciec, czy zostać. Chodziłam nerwowo wokół kuchennego stołu. To nie może być prawda, na pewno jest jakieś wytłumaczenie… To niemożliwe, można było podejrzewać go o tak wiele, ale nie o coś takiego.. Jak to, przecież chciał zniszczyć jeden z 9 światów, to oczywiste, że jest zdolny do takich rzeczy…

-Megan- Loki wyszedł z pokoju. Stał teraz na środku mieszkania, kilka kroków ode mnie.

-Po co te wszystkie kłamstwa…

Patrzył na mnie, widziałam w jego oczach żal. Tak jakby zawiódł się na mnie. A przecież to ja zawiodłam się na nim.

-Chcę c i wytłumaczyć.- Podszedł do mnie kilka kroków. Chciałam się cofnąć, ale stałam jak wrośnięta w ziemię- To, co zrobiłem… To było głupie i nieprzemyślane. Ale z twoją pomocą chciałem to wszystko odkupić, odkupić swe winy. Może… Chciałem udowodnić, że jestem godzien życia w Asgardzie, w pałacu Odyna.

Loki stał teraz bardzo blisko, patrząc mi w oczy i spokojnie wypowiadając słowa usprawiedliwienia.

-Loki…

-Wiem, co myślisz, ale to nie tak. Ja nie zabiłem Thora. Ani Odyna.- Ubiegł mnie, nie pozwalając mi zacząć.

-Jedna zbrodnia pociąga za sobą kolejne. Ludzie nie zmieniają się od tak- wyszeptałam, czując, że na nic więcej mnie nie stać.

-Meg, nie wiesz wszystkiego. Nie wiesz jak to jest, gdy czujesz się odrzucona, niechciana. I to nawet nie jest twoja wina. Nie masz na to wpływu i miotasz się, nie wiedząc co zrobić.- Loki zaczął mówić i mówić, jakby zrzucał z siebie ciężar tych słów. Widziałam w jego oczach smutek, którego nie chciałam widzieć. Widziałam w jego oczach ból i chciałam, aby zniknął. Nie chciałam tego, ale zrobiło mi się go żal. Czułam wręcz namacalnie jego uczucia i to powodowało, że zaczynałam choć trochę lepiej go rozumieć. Ale nie miałam zamiaru go usprawiedliwiać. Nie powinnam. To nic nie znaczyło.

-Wiesz co to znaczy widzieć w oczach swojego ojca żal i rozczarowanie? Odrzucenie? Bo nie jesteś tym, kim on chciałby, żebyś był?-  Jego głos stawał się coraz bardziej rozpaczliwy. Patrzyłam mu w oczy, które przez chwilę, tę jedną chwilę były prawdziwe.

Wreszcie Loki jakby się opanował, uspokoił. Odwrócił ode mnie wzrok, odetchnął kilka razy i znów patrzył na mnie zwyczajny, dawny książę Asgardu.

-Gdy tylko udasz się ze mną do Asgardu, zgładzimy Jotunheim, Hodura, a potem zaprowadzę pokój we wszystkich krainach. To wszystko się skończy z twoją pomocą, Megan- mówił do mnie już spokojnym, łagodnym głosem. Hipnotyzował mnie, czarował, a ja się temu poddawałam, choć nie chciałam. Jego oczy wwiercały się we mnie. Czułam jego bliskość, nasze ciała były oddalone od siebie tylko o kilka centymetrów.-Możemy tyle razem zrobić. Wyobraź sobie- ty i ja. Potęga i siła w jednym, panująca razem.

-Wiesz, że nie na tym mi zależy.-Odwróciłam od niego wzrok, czując, że za chwilę zrobię coś, czego będę żałować. Patrzył na mnie z taką nadzieją, mówił tak pięknie, jego zapach odurzał mnie a obecność przyciągała.

-Jesteś taka sama, jak ja…- powiedział cichym, lekko zachrypniętym głosem, który lubiłam słyszeć- bez politowania, bez krzty drwiny. Ujął mnie pod brodę delikatnie, tak, abym znów patrzyła w jego zielone oczy.

Przysunęłam się do niego bezwiednie, nie myśląc o niczym. On także to zrobił. Zamknęłam oczy i poczułam muśnięcie jego warg na swoich ustach. Pocałunek trwał krótko, ale mnie jakby poraził prąd. Na chwilę się od siebie oderwaliśmy, rzuciliśmy sobie krótki spojrzenie. Nie miałam jednak czasu na analizowanie tego, na zastanowienie się. Znów złączył nas pocałunek, tym razem głębszy i dojrzalszy. Loki był szorstki i brutalny, ale mnie to nie przeszkadzało, chciałam więcej. Rozchyliłam wargi, chcąc poczuć smak jego ust. W chwili uniesienia, gdy już mieliśmy rzucić się sobie w ramiona, gdy poczułam, ze chcę go objąć i nie puszczać, poczułam, ze to, co jest między nami, to kłamstwo.

Przerwałam brutalnie pocałunek i odsunęłam się do niego gwałtownie. Spojrzał na mnie, zbity z tropu, jego klatka piersiowa szybko się unosiła, tak samo jak moja.

-Nie jestem taka sama, jak ty- wyrzuciłam te słowa z siebie, kładąc nacisk na pierwszą część zdania- Jesteś mordercą, a ja nie mam zamiaru ci pomagać. Nic się nie skończy, bo nic się nie zacznie. Nigdzie z Tobą nie idę.

-Nic nie rozumiesz- warknął i złapał mnie za ramię. Wtedy kurtyna opadła i zobaczyłam, jak Loki przeobraża się w potwora, chcącego mnie wykorzystać do własnych celów.

Zdenerwowana, wyrwałam się i machnęłam ręką w jego stronę, chcąc go uderzyć- zamiast tego uwolniłam swoją moc i silny, mroźny wiatr odrzucił go ode mnie. Loki uderzył o podłokietnik kanapy i osunął się na podłogę.

-Jesteś taka sama- wysyczał wściekle, podnosząc się z ziemi.- Nie zrzucaj całej winy na mnie. Byłaś gotowa pójść za mną i zniszczyć, zetrzeć na popiół całą swoja rasę…- wyrzucał te słowa z jadem.

-Dość!- krzyknęłam i w jego stronę poszybowały odłamki lodu. Kilka go trafiło, zostawiając na jego skórze, cienkie czerwone rany. Jego biała koszula w kilka miejscach zrobiła się czerwona.

-Odejdź stąd.- Ledwie oddychałam, zdenerwowana, wściekłość zatykała mi gardło, ręce i nogi się trzęsły.

-Stworzyłem bezmyślna istotę do zabijania, która zwróciła się przeciw mnie. Jesteś nieobliczalna, a taki ktoś nie jest mi potrzebny.- Nie musiał krzyczeć, aby wyrazić swoją wściekłość. Widziałam w jego oczach rozczarowanie i pogardę. W tych samych oczach, w których widziałam smutek, ból, pożądanie. Spojrzenie, dla którego nieomal porzuciłam swoje życie, które sprawiało, że topniałam i byłam skłonna okazywać mu litość oraz współczucie. Jak bardzo te dwie twarze się od siebie różniły.

- Żałuję, że zmarnowałem na ciebie tyle czasu.

Odwrócił ode mnie wzrok i wypadł z mieszkania. Trzask drzwi jeszcze długo brzmiał w moich uszach.
________________________________________________________
Dobra, rozwaliłam kanon, brawo dla mnie. Pokręciłam totalnie, misz masz na całego. Mam nadzieję, że nikt mnie za to nie zlinczuje... Nie wiem, czy takie zabiegi dozwolone O.o Mam nadzieję, że to nie jest jakaś straszna zbrodnia, a wam, moi czytelnicy, się to podoba...
Eh, nie wiem teraz jak wybrnąć z tej sytuacji. Tak, jak dla moich bohaterów, tak samo i dla mnie są to trudne chwile.
Szykujcie się teraz na spora dawkę nudy. Zdecydowałam się na pewne zabiegi i mam nadzieję, że nie zanudzicie się na śmierć przy czytaniu ich.
Jak zwykle dziękuje za wszystkie wasze komentarze i słowa otuchy. 
Trzymajcie się i do następnego, le oglądać mecz :)